Opowieści Mrocznego Władcy: Walcząc z nieuniknionym (3/4)

Opowieści Mrocznego Władcy

pióra Lorda Saurona (Tajemnice Antagarichu)

Epizod 5. Walcząc z nieuniknionym, cz. 3

Lord Sarafan przedzierał się przez szeregi przerażonej tłuszczy i rozwścieczonych buntowników. Towarzysząca mu hyldeńska gwardia przyboczna kroczyła tuż za nim, z ponurą determinacją gasząc kolejne żywoty niczym świece na wietrze. Władca Nosgoth znaczył sobie krwawą drogę przez miasto, a nikt nie był w stanie mu się przeciwstawić. Zmierzał w kierunku Twierdzy Sarafan, słusznie przypuszczając, że tylko ona mogła najskuteczniej się obronić. Zamierzał zebrać kogo tylko się dało i ruszyć w kierunku Wyższego Miasta, by z pomocą tamtejszego garnizonu wspomaganego przez kapłanów Biskupa oraz Sebastiana z Marcusem, odbić tę dzielnicę, a następnie skierować uwagę na kolejne obszary.

Jednak Generał zdawał też sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nie zawsze musi dostosowywać się do ustalonego planu. Wiedział, że Cabal jest już świadome jego powrotu i zaangażuje wszelkie dostępne siły, by przynajmniej opóźnić jego marsz do Twierdzy. Jeśli wampiry w tym czasie zajmą większość Meridian to nawet Soul Reaver nie będzie w stanie wiele poradzić, szczególnie jeśli Dzielnica Przemysłowa padnie a Kamień Nexus zostanie przechwycony. Wtedy nadejdzie koniec.

Na szczęście sytuacja nie prezentowała się aż tak tragicznie. Brama prowadząca do Kanionów znajdowała się w zachodniej części Wyższegi Miasta, a ta dzielnica sąsiadowała od północy z Twierdzą Sarafan, zatem Wielki Mistrz nie miał zbyt dalekiej drogi do pokonania. Po drodze udało mu się znaleźć kilka oddziałów Sarafan, które zmierzały by udzielić wsparcia obleganej Katedrze. Dzięki nim dowiedział się o sytuacji w Meridian, wieść o udanej obronie Dzielnicy Przemysłowej rozwiała obawy Lorda Sarafan. Tak długo jak miał Reavera i Kamień, wygrywał tę partię. Cabal musiało w końcu ulec.

Wielki Mistrz pozostawił przy sobie jedynie Hyldeńskich Wojowników, by przyspieszyć swój przemarsz, a Sarafan odesłał do obrony Katedry. W połowie drogi natrafił na lepiej zorganizowany i zmasowany opór buntowników, zamiast miejskiej hołoty trafił na wyszkolonych żołnierzy oraz liczne wampiry. Instynktownie wyczuł, że w jego własnej armii znaleźli się zdrajcy, którzy wyszkolili tych żołnierzy w sztuce wojennej. Z pewnej strony poczuł wdzięczność dla wybuchu powstania w tej właśnie chwili. Nadeszła pora na oddzielenie ziarna od plew. Nadeszła pora na… wielką czystkę w całym Nosgoth. Oddzielić tych co są wierni wobec nowego porządku świata, od zdrajców. Zdrajców którzy odrzucali to, co Hyldeni im ofiarowali i bratali się z przeklętymi wampirami.

Lord Sarafan uśmiechnął się triumfalnie. Wygląda na to, że powstanie jedynie go wzmocni, oczyszczając jego nowe imperium z obecności zdrajców i nikczemników. Gdyby tylko dostał możliwość zniszczenia Voradora i jego dowódców, sukces Generała stałby się kompletny.

Wielki Mistrz pogrążony w swych dalekosiężnych planach niemal zapomniał o tłumie szkodników, który ośmielił się stanąć stał na jego drodze. Wystąpił naprzód, spoglądając z góry na zgromadzonych ludzkich żołnierzy i wampirów. Hyldeńscy wojownicy stali w szeregu za swym przywódcą, nie kryjąc swych prawdziwych postaci. Buntownicy poczuli ukłucie kiełkującego strachu w swych sercach, ale dyscyplina przeważyła i pozostali.
– Cóż my tutaj mamy? – zapytał Lord Sarafan. – Bojowników o wolność? Mężów stanu? Nie wiem za kogo się uważacie, ale jesteście bandą głupców, psów trzymanych krótko na łańcuchu Voradora. Wiernie wypełniacie wolę swego pana, ale jestem gotów wam przebaczyć w mej łaskawości. Klęknijcie i uznajcie mnie za Władcę Nosgoth, a oszczędzę was. Ten wybór daję tylko ludziom, was, Stwory Nocy, czeka tylko zagłada. Wasza zaraza zostanie wymazana z oblicza Nosgoth.

Rzeczywiście, część ludzi poczuła respekt przed potęgą Wielkiego Mistrza. Skruszeni, wysunęli się naprzód i oddali pokłon Władcy Nosgoth. Wampiry jednak zasyczały nienawistnie, rozległy się gniewne pomruki, a zaraz potem, bez żadnego ostrzeżenia, nastąpił atak. Lord Hyldenów zaśmiał się głośno, kiedy widział szarżujących przeciwników i wystąpił dzierżąc w ręku Soul Reavera. Buntownicy choćby chcieli się zatrzymać na widok tego Oręża samej Śmierci, byli porwani siłą pędu i wpadli prosto pod bezlitosne ostrza Hyldenów. Wojownicy rąbali swymi czarnymi ostrzami nadchodzące fale powstańców, krocząc za swym panem, który Soul Reaverem sądził i karał. Hyldeni pozostawiali za sobą porąbane ciała, brodząc po kostki we krwi, nie dając pardonu już nikomu, nawet ludziom, którzy wcześniej oddali pokłon, a teraz zostali porwani przez tłum. To było zgromadzenie zdrajców, a kto zadaje się ze zdrajcami, sam staje się zdrajcą.

Nikt nie ocalał by zanieść wieść o niepowodzeniu misji, Lord Sarafan nie niepokojony już przez żadnych napastników, bez żadnych przeszkód zdołał dotrzeć do Twierdzy. Zebrał tam wszystkie dostępne oddziały Zakonu, pozostawiając jedynie niewielki garnizon do obrony fortecy. Następnie rozdzielił dostępne siły. Niewielką cząstkę swych wojsk wysłał na wschód z zamiarem przełamania blokady Dzielnicy Przymsłowej. Większość armii zostawił przy sobie i ruszył szybkim marszem do Niższego Miasta.

Po drodze zatrzymał się przy Katedrze, gdzie napotkał Sebastiana razem z Marcusem, Biskupem i oficerami Sarafan. Każdemu ze swych dowódców powierzył inne zadania i oddał określone siły, jakie uznał za wystarczające. Następnie kontynuował swój pochód na południe.

Okazało się, że Niższe Miasto poniosło prawdopodobnie największe straty ze wszystkich dzielnic, ale obecnie Sarafanie zdołali przejąć część budynków i ulic. Wsparcie Hyldenów z Kamiennej Twierdzy okazało się niezwykle pomocne. Lord Sarafan ucieszył się, że tajny projekt jaki powstawał w podziemiach Twierdzy, pozostał nieodkryty. Jeszcze nie nadszedł czas, by objawić go światu. Jeszcze nie.

Armia Wielkiego Mistrza zdołała przeważyć szalę zwycięstwa na właściwą stronę. Walki uliczne rozgorzały ze zwielokrotnioną siłą. Siły Cabal były w tym rejonie świetnie zorganizowane i walczyły z ponurą determinacją. Otrzymywały też wsparcie z Doków i Zagłębia Przemytników. Lord Sarafan miał też wrażenie, że ruch oporu miał dobrze zorganizowaną kryjówkę także tutaj.

Czyżby otrzymał w końcu szansę zlikwidowania Sanktuarium Voradora raz na zawsze? Takiej okazji nie wolno było zmarnować. Zgodnie z planem, jaki ułożył ze swoimi strategami, Sarafanie mieli wyprowadzić serię skoordynowanych ataków, przejmując ważne strategicznie miejsca: Bibliotekę Meridiańską, budynek poczty oraz Rynek Główny. Armię rozdzielono na trzy części i przydzielono do każdej także Hyldenów, by zwiększyć szansę powodzenia misji.

Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Pierwsze trzy ataki zostały odparte z ciężkimi stratami po obu stronach, gdyż wampiry były zajadłe w gniewie i stawiały zaciekły opór, a wspierający ich ludzie bali się stryczka, zatem strach okazał się być wystarczająco skuteczną motywacją do walki. Kolejne dni miały okazać się decydujące. Potyczki trwały cały czas, gdyż dym z płonącego Meridian niemal całkowicie zasłaniał niebo, umożliwiając wampirom ciągłą walkę. Ostatecznie Sarafanie przeważyli, przełamali blokady ustawione przez buntowników i kolejno zajmowali trzy wyznaczone budynki. Cabal zostało zmuszone do odwrotu, ale kiedy Zakon już zamierzał ruszyć odbić Doki i Zagłębie, nadszedł niespodziewany zwrot wydarzeń.

To była ósma noc powstania. Choć niebo było mroczne, a gwiazdy niewidoczne, płonące miasto czyniło świat jasnym jak w dzień. Słychać było, jak zawsze, odgłosy toczonej bitwy. Sarafanie ciągle nacierali, próbując przejąć most prowadzący do Zagłębia Przemytników, a powstańcy ciągle ustępowali, nie będąc w stanie przeciwwstawić się takiej potędze. Nastroje w armii Zakonu były dobre, żołnierze wyczuli odmianę losu. Teraz mogło być tylko lepiej, w końcu władza Cabal kurczyła się z każdą godziną.

Zapomnieli jednak, że los lubi płatać figle.

Wyrośli jak spod ziemi i urządzili rzeź na niczego niespodziewających się Sarafanach. Przerażeni żołnierze nie spodziewali się „świeżych sił” wynurzających się znikąd i mordujących wszystko co było im wrogie. Szturm na bramę do Zagłębia został odparty. Rozwścieczony Lord Sarafan wziął kogo tylko mógł i osobiście poprowadził ofensywę na bramę.

Wtedy też natrafił na owe „demony” o których opowiadali przerażeni żołnierze. To była elita Cabal. Wampiry nazywały ich „Łowcami Cieni”, gdyż opanowali wykorzystanie mroku do perfekcji. Sabotaż, skrytobójstwo, otwarta walka. Mogli zrobić wszystko. Do Łowców należały najstarsze i najbardziej doświadczone wampiry o dobrze rozwiniętych Mrocznych Darach. Nie przyjmowano tam młodzików, tylko starszych, zasłużonych dla Cabal krwiopijców. Mówiło się, że każdy z nich przechodził własny, zabójczy test. Zadanie, zlecane przez samego Voradora, mające nie tylko dowieść zdolności, ale też oddania sprawie.

Wynurzyli się z otaczających ich cieni. Lord Sarafan dostrzegł ich czarne stroje, odarte z typowej dla wampirów ekstrawagancji. Łowcy byli ubrani w mocne, ćwiekowane skórzane zbroje. Pancerze wyglądały na umagicznione jakąś ponurą, mroczną magią wampirów, gdyż wydawały się pochłaniać światło, oddając cień. Efekt był taki, że Łowcy roztaczali wokół siebie aurę mroku i zepsucia. Ich głowy zasłaniały kaptury, nadając im anonimowość, wzbudzającą strach przed nieznanym. Uzbrojeni byli w różnorodną broń, od sztyletów po długie miecze i topory. Nosili pasy do których mieli przypięte różnorodne przedmioty jak wytrychy czy flakony pełne wybuchowych mikstur. Lord Sarafan wyczuł, że byli silni dzięki swym Mrocznym Darom, ale wiedział, że będą bezradni wobec potęgi Soul Reavera. Już miał wydać rozkaz ataku, kiedy na scenę wkroczyła kolejna postać.
– Zatem nareszcie się spotykamy? – zapytał Wielki Mistrz. – Długie lata czekałem na ten moment.
– Pięćdziesiąt pięć lat to dla ciebie długie lata? To dla naszych ras ledwie mgnienie. – odparł Vorador. Prastary wampir ubrany był w brązowy dublet przetykany złotą nicią. Na środku piersi nosił przypiętą czerwoną, okrągłą broszę, a na pazurach lśniło kilka pierścieni. Przy wygodnych zielonych spodniach wisiała czarna pochwa na miecz, który właśnie znajdował się w szponach Voradora. Skóra wampira miała zgniłozielony kolor, uszy były długie i spiczaste, a oczy żółte i spokojne. W niczym nie przypominał dawnego sadysty ze swego Dworu w Lesie Termogent, tak ubiorem jak zachowaniem.
– Nie rozśmieszaj mnie, wampirze, reformowany rzeźniku ze swego zgniłego leśnego zagajnika. – wycedził zimno Lord Hyldenów. – Popełniłeś błąd, otwarcie sprzeciwiając się mej władzy, choć muszę przyznać, opracowany przez ciebie plan był zaiste perfekcyjny. Niestety, wykonanie było dużo gorsze. Następnym razem, zanim wzniecisz ogólnonarodowe powstanie, dobierz lepszych współpracowników.
– To jeszcze nie koniec. Wojna wciąż trwa, a twe zwycięstwo nie jest jeszcze pewne. – ostrzegł Vorador. – Uważaj, żebyś się nie przeliczył.
Lord Sarafan prychnął rozbawiony.
– Twoja żałosna armia poszła w rozsypkę, gdyż to JA tak zadecydowałem. To moja wola rządzi tym światem, nie twoja ani żadnego innego wampira. Wy przegraliście na samym początku, to MY jesteśmy przyszłością. Was czeka jedynie zapomnienie. To JA jestem twoją śmiercią, tak jak byłem śmiercią dla Kaina. Czyżbyś o tym zapomniał? – zadeklamował Generał.
Przez twarz Voradora przebiegło wiele emocji. Gniew, strach, niepewność, ulga. Może wszystkie na raz, może żadna z nich.
– Być może, mój Lordzie, rządzisz Nosgoth, ale nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia zostaniesz obalony i ja to będę widział.
– Sam nie wierzysz w to co mówisz. Nasza władza będzie trwała wiecznie, gdyż nie jest zbudowana na kłamstwie, jakie razem z Antycznymi próbowaliście nam wmówić. Powróciliśmy by dokonać zemsty i wymierzyć wam sprawiedliwość. Nasza racja jest słuszna! Odzyskamy to, co utraciliśmy! – obiecał Lord Hyldenów. – Teraz pora umierać, wampiry! Ciemność czeka na was!

Lord Sarafan ruszył na Voradora, kiedy jego oddział zwarł się z Łowcami Cieni. Prastary wampir wzniósł swój miecz do sparowania ciosu. Broń krwiopijcy w wykonaniu przypominała Soul Reaver, a Lord Hyldenów znał historię swej broni.
– Doceniam tę subtelną ironię zabicia cię twą własną bronią. Gdzież jest twój wybraniec, Kain? Przecież miał dzierżyć tę broń, cóż się z nim stało? – zaszydził Hylden. – Przepadł, a razem z nim cała wasza nadzieja. Jesteście zgubieni.
– Ta kwestia jeszcze nie została rozstrzygnięta, mój Lordzie, twoja pycha i zaślepienie w końcu cię zniszczą. – odpowiedział Vorador.

Odskoczyli od siebie, by po chwili ponownie połączyć się w zabójczym tańcu dwóch mieczy. Soul Reaver migał w rozbłyskach światła, kiedy Lord Sarafan z nadludzką szybkością wykonywał kolejne młyńce, na które Vorador odpowiadał szerokimi, precyzyjnie wymierzonymi cięciami. Wymiana ciosów nie przyniosła rozstrzygnięcia, aż wampir zaryzykował nagły cios z wypadu, celując na pierś i głowę Hyldena, chybił jednak i został zmuszony do odwrotu przez potężne pchnięcie Reaverem, które miało na celu wyprucie jego wnętrzności. Korzystając z powstałej luki, natychmiast skontrował cięciem skierowanym na szyję Lorda. Generał przyklęknął na prawe kolano, składając broń do szybkiej parady, z ledwością unikając trafienia. Zaraz potem wystrzelił jak sprężyna uderzając Voradora płazem Reavera w twarz i poprawiając opancerzoną pięścią. Wampir zatoczył się oszołomiony i upadł. Lord Sarafan uniósł miecz by wbić pionowo w serce Voradora, jednak wampir pospiesznie cisnął w pierś Generała kulę fioletowej energii, która właśnie pojawiła się w jego dłoni.

Siła magicznego ataku była na tyle duża, że Lord Sarafan został odrzucony dobre kilka metrów do tyłu i mocno uderzył o ziemię. Hylden sapnął ciężko, próbując złapać głębszy oddech. Jakiś zabłąkany w ogniu bitwy wampir spróbował dobić Władcę Nosgoth sztyletem, ale rozwścieczony Lord Sarafan chwycił go za gardło, prędko miażdżąc je w swym żelaznym uścisku. Oczy krwiopijcy wyszły na wierzch, zaczął rozpaczliwie wierzgać kończynami, ale całkowicie niezrażony Hylden wyłuskał sztylet z jego drżących palców i wbił w serce.

Vorador właśnie zdołał się podnieść, ale nie był w stanie pomóc młodzikowi. W jego oczach błysnęła iskra żalu, że tak stracił kolejną bliską mu istotę, nie potrafił jej ocalić. Lord Sarafan podniósł Reavera i skierował ostrze w stronę starszego wampira, czekając na jego reakcję. Żal, który poczuł Vorador, szybko ustąpił miejsca narastającemu gniewowi. Wampir krzyknął, wkładając w swój atak całą nagromadzoną rozpacz i złość, wzmacniając siłę uderzenia. Generał zablokował straszliwe cięcie, które przepołowiłoby go w pasie, miał wrażenie, że ziemia się zatrzęsła, gdy doszło do zderzenia dwóch ostrzy. Lord Sarafan odpowiedział podstępną fintą, prowokując wściekłego Voradora do popełnienia błędu. Wampir zbił cięcie miecza na prawo i uderzeniem szybszym od światła natarł na Hyldena. Tylko łut szczęścia połączony z krótkim czasem reakcji, pozwoliły Generałowi na zablokowanie ciosu wampira Reaverem. Vorador warknął i ruszył do przodu, szybko skracając dystans. Zanim jednak opuścił miecz na znienawidzonego wroga, pocisk z Soul Reavera rozprysnął się na jego piersi, wyrzucając go w powietrze.

Lord Sarafan ponowił magiczny atak, odrzucając Voradora na ścianę najbliższego budynku, czyniąc w niej sporą dziurę. Władca Nosgoth zbliżał się powoli, emanował spokojem i pewnością siebie, oczy płonęły mocniejszym płomieniem niż kiedykolwiek. To była chwila jego ostatecznego triumfu, największego zwycięstwa.
– Nie jesteś w stanie mi się przeciwwstawić. Nikt w całym Nosgoth nie może tego uczynić. Wygrałem, razem z twoją śmiercią, wampiry znikną z oblicza Nosgoth. To, co zaczęła nasza Klątwa Krwi, skończy ma dłoń, dzierżąca waszą broń. Poetycka sprawiedliwość, nieprawdaż? Instrument waszego zbawcy przyczyni się do waszej zagłady. Kiedy przestaniecie istnieć, Nosgoth nareszcie będzie wolne. Mogę wyczuć twój strach… Dlaczego boisz się śmierci, Voradorze? Przecież Starszy wam powtarzał, że to konieczny element istnienia, cóż w tym strasznego? – Lord Sarafan zaśmiał się, czerpiąc satysfakcję z obracania ideałów Antycznych w pył. – Obraca Kołem Przeznaczenia, cyklem śmierci i narodzin. To męczące zadanie, pewnie musi się pożywić. Idź i nakarm go swą głupotą, Wampirze!

Lord Sarafan ciął Reaverem, ale ostrze nigdy nie dosięgło celu.

Vorador podniósł głowę i ujrzał, że stało nad nim pięciu wampirów, Łowców Cieni. Za nimi biegło dwudziestu Sarafan na pomoc swemu władcy. Ciężko ranny przywódca Cabal został podniesiony za ramiona przez dwóch wampirów. Pozostała trójka cisnęła flakony z dziwnym czarnym płynem. Tajemna mieszanka zareagowała z powietrzem, tworząc kłęby ciemnego, gęstego dymu. Zdezorientowani Sarafanie w większości pogubili się we mgle, ale glyphowi rycerze nie dali się zwieść i prowadzeni przez Sir Martina, kontynuowali pościg.

Reszta Sarafan utworzyła ochronny okrąg wokół Lorda Hyldenów, który dość szybko dochodził do siebie. Zdał sobie sprawę, że jakimś cudem został ogłuszony. Grymas wściekłości wykrzywił jego twarz, gdy przypomniał sobie sylwetki kilku wampirów, które zabrały Voradora ze sobą.
– Na co tutaj czekacie, głupcy?! Za nimi, nie mogą uciec! – rozkazał.
– Nie znajdziemy ich w tej mgle, mój panie. – odezwał się jeden z Sarafan. – Rycerze glyphowi ruszyli za nimi, a my zostaliśmy, by strzec twego bezpieczeństwa aż się nie przebudzisz.

Lord Sarafan nie skomentował, że niepotrzebnie zrugał swych wiernych żołnierzy. Wstał, podpierając się na Reaverze i spojrzał przez mgłę. Jako Hylden, widział lepiej niż ludzie, ale nie był w stanie dostrzec niczego i doszedł do wniosku, że znaleźli się poza zasięgiem jego wzroku.
– Ruszamy za nimi, potrafię przeniknąć przez ciemności tej mgły, poprowadzę was. Wampiry nie mogą uciec.
– Rozkaz, mój panie! – zasalutował żołnierz. – Sarafanie, naprzód!

Dodaj komentarz