Opowieści Mrocznego Władcy: Droga, którą podążam

Opowieści Mrocznego Władcy

pióra Lorda Saurona (Tajemnice Antagarichu)

Epizod 1. Droga, którą podążam.

Przez ciemną uliczkę przebiegło dwojga postaci. Omijając światło bijące z nielicznych latarni, szybko kierowali się w tylko im znanym kierunku. Miejsce sprawiało wrażenie całkowicie opuszczonego. Rozsądni ludzie unikali miejsca, które zdobyło sobie ponurą sławę Zagłębia Przemytników, potworów w ludzkiej skórze. Ponoć jednak nie tylko ludzie tutaj dominowali…

Para postaci dalej biegła całkowicie bezszelestnie po ulicy, co biorąc pod uwagę fakt, że podłożem był tutaj kamienny chodnik, robiło wrażenie. Sama ulica, zczerniała i zaśmiecona, budziła wyłącznie wstręt. Niekiedy na skraju cieni można było dostrzec wędrujące tu i tam szczury, na których dietę oprócz śmieci składało się ludzkie mięso, bardzo łatwe do zdobycia.

Właśnie przechodzili pod łukowatym przejściem kiedy nagle uruchomiły się wcześniej niewidoczne mechanizmy umieszczone po bokach. Zielony rozbłysk i migotające pole siłowe zagrodziło drogę zamaskowanym postaciom, co jasno udowodniło ich rodowód. Bez żadnego słowa odwrócili i już zaczęli biec w kierunku przeciwnym by znaleźć inną drogę, gdy wtem do ich wyczulonych uszu dotarł niepokojący dźwięk. Stukot opancerzonych butów.

Ktoś zeskoczył z dachu obskurnego budynku mającego przypięty szyld o wdzięcznym napisie „Spszedam maczógi i sztylety fszelakie”. Szyld był zbryzgany już zakrzepłą krwią i kawałkami mózgu. Zapewne niezadowolony klient złożył reklamację.

Tajemniczy przybysz w imponującym wyczynie akrobatycznym wykręcił śrubę w powietrzu i upadł na ziemię przyklękając na jedno kolano. Po chwili podniósł się, ujawniając swoje spiczasto zakończone uszy i niepokojąco świdrujące wgłąb duszy oczy o żółtych tęczówkach. Miał szlachetne rysy twarzy, orli nos, wysunięty i mocno zaznaczony podbródek, krótkie ciemne włosy. Przypominał dostojnego szlachica i taki też był jego wyraz twarzy – pełen władczości i arogancji.

Zakapturzona para zatrzymała się w miejscu i przyjęła pozycję obronną. Ustawili się w jednej linii, przy czym wyższa postać, mężczyzna, wysunęła się lekko do przodu. W odpowiedzi, przybysz odrzucił swój ciemnobłękitny płaszcz do tyłu, odsłaniając niebiesko barwioną zbroję płytową starannie pokrywającą jego ciało, maestrię sztuki płatnerskiej. Jego rękawice pozostawiły otwory na palce, wydłużone i zakoczone ostrymi czarnymi pazurami. Nie nosił broni.

Jak się okazało, palce zakapturzonych wampirów dopiero zaczynały ewoluować w pazury. Jednak zamiast zbroi płytowej nosili ćwiekowane zbroje skórzane, mniej ograniczające ruchy. Mężczyzna miał przy sobie dobrze wyważony długi miecz. Druga postać, kobieta, nosiła dwa sztylety.

– Długo was szukałem, moje dzieci. – przybysz uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając kły. – Zaprawdę, poruszacie się w sposób godny najlepszego łowcy, to jednak za mało by mnie zwieść.
– Sebastian. – odrzekł krótko mężczyzna.
Wyżej wzmiankowany uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Moja sława mnie wyprzedza. Jakże cudownie… A za sławą krok w krok idzie władza, moje dzieci. Kiedyś to zrozumiecie, jeśli dożyjecie do tego momentu. Przykro mi odkryć, że ukradłyście coś ważnego… Coś, co jest własnością Lorda Sarafan.
Kobieta, młodo wyglądająca szatynka o całkowicie ludzkim wyglądzie, wyskoczyła do przodu, sycząc wściekle przez zaciśnięte w grymasie wściekłości zęby.
– A ty oczywiście przyszedłeś tu za nami, sarafański hyclu? Sprzedałeś nas wszystkich w zamian za własne przetrwanie i odrobinę władzy.
Sebastian zachował spokój, choć przez ułamek sekundy można było dostrzec nerwowy tik jego lewego oka. Poczuł wściekłość.
– Nie pouczaj mnie, niedojrzała suko. – odrzekł zimno. – I słuchaj uważnie tego co teraz powiem. Oddaj… Mi… Plany… Centrum Dzielnicy Przemysłowej. Nie dla was te informacje.
Teraz głos zabrał mężczyzna.
– Nigdy nie spełnimy twych żądań, będziesz musiał odebrać je z naszych zimnych, martwych rąk. – rzucił hardo.
W odpowiedzi Sebastian zaśmiał się dziko, niemal obłąkańczo.
– Wy już jesteście martwi, bando kretynów. Ja tylko sprawię, że tym razem umrzecie na zawsze. – stwierdził.

Osaczone wampiry rzuciły się do wściekłego ataku, wyjmując jednocześnie swój oręż. Sebastian ruszył na nich, rozwierając swoje palce. Zderzyli się.

Mężczyzna ciął z doskoku, Sebastian uniknął ataku i machnął pazurami. Wampir zdążył odskoczyć, ale jego ręce już zostały poznaczone szponami przeciwnika. Kobieta roztoczyła ochronną burzę sztyletów by dać partnerowi czas na zebranie sił do kolejnego ataku. Działali bardzo sprawnie, jak jeden wojownik. Na przemian atakując i osłaniając się z flanki, prowadząc z Sebastianem bardzo wyrównaną walkę. Nagle kobieta zrobiła niski wypad do przodu, jednym sztyletem wymac.h.ując w powietrzu, a drugi ustawiła poziomo, jakby chciała wypatroszyć przeciwnika. W ostatniej chwili uskoczyła w bok, robiąc miejsce dla partnera który używając swej siły i wściekłości wyprowadził serię straszliwych cięć, druzgocących dla nawet wprawnych wojowników. Sebastian był jednak najpotężniejszym wampirem na usługach Lorda Sarafan, doskonale oswojonym z walką przez długie lata praktyki. Wyeksploatował lukę, jaką pozostawiła kobieta przez unik jaki musiała wykonać. Przepłynął pomiędzy ciosami mężczyzny, którego obrona była dziurawa, gdyż skupił całe swe siły na miażdzącej ofensywie. Sebastian nie zawachał się ani chwili dłużej i zaczął rozdzierać swego przeciwnika na strzępy.

Wampir zawył świdrująco pełnym bólu i protestu krzykiem. Kobieta rzuciła mu się na pomoc, ale została odepchnięta silnym kopniakiem Sebastiana. Sługa Lorda Sarafan wpadł w Berserk, był niepowstrzymany. Okaleczony mężczyzna upadł w morzu strzępów i własnej krwi, jęcząc i wyjąc, widząc uciekającą krew. Konwulsyjnie, próbował sięgnąć głową strumieni krwi lejących się ze swego ciała. Wysunął język, jakby chciał tę krew wypić. W jego oczach migotał zwierzęcy strach – strach przed śmiercią. Po chwili opadł i znieruchomiał, z ust uleciał ostatni dech.

Kobieta zawyła nieludzko, fala dźwiękowa rozeszła się i zbiła szyby znajdujące się w oknach budynków stojących wzdłuż ulicy. Skowyt wydawał się wywierać też pewien wpływ na Sebastiana. Niewątpliwie to był jej Mroczny Dar. Wampir skurczył się w sobie, przygiął do ziemi i wręcz żabim skokiem doskoczył do wampirzycy, ryzykując zderzenie z epicentrum dźwięku. Chwycił ją za gardło w przelocie i obalił na chodniku. Przysunął swą twarz do jej i wysyczał.
– Pięknie ryczysz, spróbuj teraz, dziwko…
Rozległ się trzask miażdżonego gardła i kręgów szyjnych, gdy Sebastian zacisnął swój chwyt. Kobieta wytrzeszczyła oczy w niemożliwy sposób, zaczęła miotać się, próbując sięgnąć swego oprawcę nierozwiniętymi szponami. Potem również znieruchomiała.

Sebastian wstał wymownie powoli, spoglądając wyniośle na otoczenie, jakby szukał kogoś, kto chciałby mu jeszcze rzucić wyzwanie. Przy ciele kobiety znalazł plany. Następnie zniknął w cieniu.
Gdy tylko wstało słońce, ciała wampirów zaczęły płonąć, po chwili został z nich tylko proch który wiatr rozwiał po ochydnych uliczkach Zagłębia Przemytników.

—————

– Zatem zadanie zostało wykonane, mój sługo? – zapytała głębokim basem potężna postać w złotej zbroi. Z jej oczu i głowy uchodziły niesamowicie płonące zielone płomienie. Rysy jej twarzy były ukryte pod złotym hełmem. Sebastian jednak wiedział, jak wyglądał bez tej osłony.
– Tak, całkowity sukces. Dywersanci zniszczeni, plany Dzielnicy Przemysłowej odzyskane. Tak, jak rozkazałeś.
Sarafan Lord uśmiechnął się triumfalnie.
– Doskonale, doskonale… Wszystko idzie zgodnie z planem… Po raz kolejny udowodniłeś swą przydatność, Sebastianie, mój sługo. Zostaniesz za to nagrodzony. Tymczasem jednak dostałem ważne wieści, z którymi musisz się natychmiast zapoznać.

W odpowiedzi wampir przyklęknął na jedno kolano z szacunkiem pochylając głowę.
– Czekam na rozkazy… Mój mistrzu.
Oczy Sebastiana zapłonęły zimną żółcią.

Dodaj komentarz