Czas Chaosu
pióra Mathiasa
(#12)
***
Anzelm, nastoletni piechur armii Mariusza Gryfa, otrzymał ważną misję, i to od samego dowódcy! Co prawda nie bezpośrednio, bo z ust obozowego Cyrula, a i sam priorytet może nie był aż tak wysoki (chodziło bowiem o przekazanie wszystkim jednostkom obwieszczenia o zakazie gry w kości i konfiskacie kart tarota), jednak młodzieniec potraktował ją bardzo poważnie. Z wypiekami na twarzy przemierzał ścieżki obozowe w poszukiwaniu namiotów poszczególnych pułków, by następnie stanowczym, acz lekko zniekształconym przez charakterystyczne dla młodych chłopców zdziewczęcenie głosem przekazać wieść na temat prohibicji hazardowo-wróżbiarskiej wprowadzonej za radą kapelanów wojskowych ku ochronie dusz i sumień żołnierzy. W ten sposób Anzelm przemierzył wzdłuż i wszerz obozowisko, a że miał dobrą pamięć, po latach opisał je w swych wspomnieniach z niemal fotograficzną dokładnością.
Znany ze swojego wojennego pragmatyzmu generał Mariusz Gryf starał się w pełni wykorzystać naturalne warunki, w jakich przyszło mu obozować. Stworzenie drewnianych strażnic na co wyższych drzewach czy punktów obserwacyjnych na zarośniętych pagórkach nikogo akurat nie szczególnie nie dziwi. Mniej oczywistym posunięciem było natomiast wykorzystanie zwierzęcych nor jako skrytek zapasów żywnościowych, a pomniejszych grot na zbrojownie, w których to mistrzowie płatnerstwa i kowalstwa wyrabiali kolejne elementy rynsztunku. Oczywiście, w tym celu żołnierze musieli wpierw pozbyć się prawowitych mieszkańców legowisk. Wykorzystano tak zwane wybuchy dymne – drewniane kwadratowe skrzynki wypełnione mieszaniną silnie reaktywnych substancji (zgodnie z przepisem druida Nobilisa), które podpalano i wrzucano do nor. Wybuchy nie były groźne dla życia (wówczas używano by ich przeciw barbarzyńcom, a nie bezbronnym zającom czy lisom), po podpaleniu bowiem wydawały z siebie jedynie odgłosy przypominające wielokrotne bekanie trolli, któremu towarzyszyło wydzielanie kolorowych iskrzących się obłoków, układających się w kształty potworów, bestii, słowem – nieprzyjaznych istot.
Tego typu sztuczki działały znacznie lepiej niż prosta eksterminacja zwierząt, ponieważ nie naruszały zbytnio struktury legowisk, a swąd padliny nie wabił drapieżników pokroju pandziedzi. Terapia szokowa gwarantowała także, że na czas obozowania nie powinno być kłopotów z bezczelnymi gryzoniami plądrującymi zapasy. Tak więc Mariusz pozbył się w ten sposób kilku problemów na raz, zyskując jednocześnie wygodne skrytki na zapasy. Jedynie te parszywe krwiopijce – najzbędniejsze owady na kontynencie – stanowiły pewną niedogodność dla żołnierzy. Ten problem jednak rozwiązali… barbarzyńcy i zielonoskórzy z drugiej strony rzeki, których słodka krew stanowiła znacznie smaczniejszy posiłek niż przepełnione goryczką życiodajne płyny imperialnych wojowników, sierot po cesarzu Lacjuszu.
Sam dowódca zajął jaskinię zamieszkałą niegdyś przez jakiegoś wyjątkowo schludnego ogra (sądząc po tym, że przeznaczył otwór w ziemi jako wychodek, zamiast opróżniać się dookoła leża). Mariusz Gryf był człowiekiem nie tylko utalentowanym w wojaczce, ale również dosyć – jak na żołnierza, który większość życia spędził z bronią w ręku – oczytanym. Natychmiast po uprzątnięciu jaskini nakazał sługom wnieść swą przenośną biblioteczkę, złożoną z ksiąg pochodzących z różnych stron Imperium. Szczególnie często sięgał ponoć po Ballady i romanse pióra Tima z Ginn. Ta lekka literatura nie tylko pozwalała generałowi oderwać się od trudów codzienności w kamaszach, ale również miała się z nią wiązać osobista tajemnica Mariusza. Tą ostatnią jednakowoż z nikim się nie dzielił.
Grota oprócz kilkunastu woluminów wiedzy pisanej wyposażona została ponadto w drewniany stół, łóżko oraz ścienną mapę Imperium, a przy wejściu znajdował się stojak na zbroję. Nie był on jednak zbyt często używany, gdyż Gryf uzbrojenie zdejmował jedynie do czyszczenia – poza tym praktycznie się z nim nie rozstawał. Plotki głoszą, że zdarzało mu się nawet brać kąpiel w pełnym rynsztunku. Ot, skrzywienie zawodowe.
Wokół siedziby Gryfa rozlokowane zostały namioty elitarnych gwardzistów, jednostki obowiązkowej w każdej szanującej się armii Imperium. To oni mieli za zadanie ochraniać dowódcę, a w walce zbrojnej nie mieli sobie równych. Cieszyli się ponadto licznymi przywilejami, przede wszystkim nie obejmowały ich obwieszczenia i zarządzenia porządkowe. W związku z tym Anzelm nie podchodził nawet w pobliże strefy gwardii, aby przekazać swą kluczową informację. Inna sprawa, że dumni wojownicy w ciemnozłotych zbrojach zapewne by go nawet nie dopuścili do głosu.
Dalej idąc w bory drogami biegnącymi wzdłuż rzeki, Anzelm mógł już swobodnie powiadamiać prostych piechurów, strzelców i rycerzy o wprowadzonej prohibicji. Kolejne posterunki robiły na nim piorunujące wrażenie. Armia Gryfa liczyła tysiące żołnierzy, zbrojnych mężczyzn gotowych na twardą walkę. Tymi siłami moglibyśmy odbić całe Imperium! – pomyślał naiwnie chłopak. Nie zdawał sobie sprawy, że po drugiej stronie Moriende obozują hordy trzykrotnie większe, silniejsze i zdrowsze, a tylko leśna osłona oraz rwąca rzeka chroni wojowników przed bezpośrednim starciem z przeważającymi siłami wroga.
Wreszcie Anzelm dotarł do strażnicy kapitana Trevora, położonej kilka mil od serca obozu. Część żołnierzy zajęta była umacnianiem drewnianych zabudowań, inni oprawiali dziczyznę, zaś pozostali ćwiczyli swe ręce i oczy na strzelnicy.
Chłopak wspiął się na platformę strażniczą i wydobył z siebie najbardziej donośny i poważny głos, jaki potrafił:
– Żołnierze! Z rozkazu generała Mariusza Gryfa sprowadza się całkowity zakaz hazardu i wróżbiarstwa. Wszelkie przedmioty do gry w kości, uprawiania magii, karty tarota będą konfiskowane przez obozowych inspektorów. Ku chwale i zbawieniu sumień!
– Co za… – zaczął już klasyczną litanię narzekań jeden z żołnierzy, lecz przerwał na dźwięk piszczałki.
– Kapitan wraca z patrolu – zauważył inny.
Dźwięk powtórzył się.
– Coś musiało się stać – wojownicy przerwali swe prace i zaczęli bacznie nasłuchiwać.
Trzeci dźwięk.
– Zaatakowali ich – krzyknął przejęty Anzelm. Dobrze znał wojskowe sygnały po tych wszystkich miesiącach spędzonych na froncie.
– Mobilizacja! – rozkazał Voran, zastępujący kapitana Trevora w czasie jego nieobecności. – Chłopcze – skierował się ku Anzelmowi. – ruszaj natychmiast ostrzec posterunki Wschodniej Flary. Jeśli ktoś taki jak Trevor wzywa pomoc, to sytuacja jest poważna.
Chłopiec bez zwłoki ruszył z nową informacją, sygnalizując osiem najbliższych grup bojowych.
C.D.N.