Autorstwa Lorda Darkusa III (Konkurs 2010)
Była zima. Anielsko biały płaszcz śniegowy pokrywał całą krainę błyszcząc w blasku księżyca. Na niebie działo się coś niedobrego. Przybywały złe chmury, czarne jak smoła. Grzmot. Kolejny. Po chwili nad krainą roiło się od błyskawic. TRZASK! Oto właśnie jedna z nich trafiła prosto w wieżę świątyni niebios.
-Oczyszczenie!- rozległ się niski głos jakiegoś mężczyzny. Trzymał on rękę prostopadle do chmur, które po jego komendzie znikły, a nad krainą znów pojawiło się ciemne, granatowe niebo zasypanie miliardami gwiazd. Mężczyzna ten był dość wysoki. Miał blond włosy i takiego samego koloru brodę i wąsy. Nie trudno było go rozpoznać. Był to anioł. Za jego plecami lśniły białe niczym śnieg skrzydła. Jedyna cecha jaka rozróżniała go od archaniołów była prawie niewidoczna. Oczy. Każdy archanioł posiadał błękitne, niczym morze oczy. Ten jednak był inny. Jego oczy płonęły zielonym blaskiem. Mężczyzna ten uniósł się w powietrze na swoich skrzydłach z taką lekkością jakby był piórkiem. Uniósł się wysoko ponad chmury. Już po chwili lądował obok świątyni niebios. Stanąwszy przy gruncie obok zniszczonej świątyni zamknął oczy i wyprostował ręce. Kropla potu spłynęła po jego bladoróżanej twarzy. Po chwili ziemia zaczęła lekko drgać. Wieża która przed chwilą była zniszczona odnowiła się dzięki sile anioła. Anioł zaprzestał rytuału gdy tylko świątynia była w pierwotnym stanie. Wytarł czoło z potu i klasnął w dłonie. Wydobył się dziwny dźwięk przypominający dwa noże przecinające się na wzajem i już po chwili tam gdzie stał mężczyzna była chmura dymu. On zaś pojawił się teraz w całkiem innym miejscu. Stał na gruncie, który w przeciwieństwie do gruntu pod świątynią był zielony i nawet w najmniejszym stopniu nie pokryty śniegiem. W około było pełno drzew. Liściastych i iglastych. Anioł ruszył ścieżką która prowadziła w głąb lasu. Szedł szybko starając się utrzymać równe tempo. Po chwili marszu usłyszał odgłosy. Był to głos bardzo zmutowany a jednak ludzki. Głos bardzo cichy i dość dziwny. Gdy zrobił jeszcze parę kroków oniemiał z wrażenia. Był w PUŁAPCE. Drzewa zasłaniały mu dalszą drogę. Odwrócił się szybko na pięcie. Na przeciwko niego stał równie wysoki mężczyzna. Nie było widać jego twarzy, gdyż była przykryta czarnym kapturem. Resztę ciała zaś okrywał identyczny płaszcz. Poszarpany i poplamiony krwią. Zza kaptura świeciły wielkie czerwone oczyska.
– To twoja sprawka. – odezwał się anioł wskazując palcem w powietrze. Miał mieszane uczucia co do zakapturzonego mężczyzny. Z jednej strony przeczuwał, że to on zniszczył świątynie i przywołał burzę, a z drugiej nie wyczuwał jego energii, która musiała by być dość silna by dopuścić się takiego czynu. Wiedział, że albo się pomylił, albo ten mężczyzna był na tyle silny by ukryć swoją energię przed nim. Druga opcja chodziła mu po głowie coraz bardziej. Nagle ni stąd ni zowąd z nieba wyskoczyły trzy postacie stanąwszy za zakapturzonym mężczyzną. Anioł poznał je od razu. Znajdowała się tam jedna kobieta i dwoje mężczyzn. Kobieta była średniego wzrostu i miała długie, rudawe włosy. Jej wyraz twarzy na pozór wydawał się słodki chodź skrywał w sobie żądzę krwi. Obok niej stał tego samego wzrostu mężczyzna. Twarz miał odrażającą. Przypominała trochę ludzką czaszkę, która rozkładała się przez kilkanaście lat. Nie miał włosów. Na jego głowie znajdowała się łysina która jeszcze bardziej przypominała ludzką czaszkę. W ręce miał dwa miecze. Można było się domyślić, że były „świeżo używane” ponieważ ciekły krwią. Trzeci mężczyzna zdecydowanie był najpotężniejszy z trójki. Był wysoki i ogromny. Można go było porównać do komody. Miał na sobie długi czarny płaszcz przypominający trochę sutannę księdza. Twarz miał poszarpaną, pełną blizn. Włosy ukryte były pod czarną chustką. Jedna rzecz rzucała się w oczy. Zamiast lewego oka miał na jego miejscu coś w rodzaju urządzenia które znajduje się w aparacie cyfrowym. Anioł mrugnął i uśmiechnął się mimowolnie. Znał doskonale tą trójkę. Kiedyś sam zamknął ich w więzieniu. Jak przypuszczał- czwarty mężczyzna- ten, którego nie znał wypuścił ich niszcząc więzienie ukryte w podziemiach świątyni.
– Znów się spotykamy Amosie- powiedziała kobieta z rudymi włosami uśmiechając się szyderczo. Anioł, nazwany Amosem nie miał zamiaru odpowiadać. Wyjął z pochwy sztylet i rzucił nim prosto w czoło kobiety. Ta zatrzymała go w dwóch palcach łapiąc za ostrze tuż przed swoją głową.
– A więc jednak mnie pamiętasz…- odpowiedziała szczerząc się. Jej ręka zaczęła płonąć a sztylet roztopił się a po chwili zmienił w proch. Ten krótki pokaz siły przerwał zakapturzony mężczyzna.
– Idźcie do naszej kryjówki. Sprowadźcie ludzi. Dziś zaatakujemy telegrog.- powiedział niskim głosem lekko zmutowanym. Był to ten sam głos, który wcześniej szeptał zaklęcia. Trójka wojowników skłoniła się posłusznie i po chwili rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając chmurę czarnego dymu. Mężczyzna nie czekał na reakcje Amosa. Szybko ściągnął kaptur, a anioł aż krzyknął z przerażenia. Twarz mężczyzny była czarna jak węgiel. Zęby miał długie, można by było powiedzieć, że są to kły. Włosów nie miał wcale. Na czarnej twarzy świeciły czerwone oczy wypełnione żądzą mordu i krwi. Zrobił jakiś skomplikowany gest ręką, której palce były równie obrzydliwe jak twarz. Przypominały pajęcze nogi. Po chwili już w ręce trzymał ognistą kulę. Nie zastanawiając się rzucił nią prosto w anioła. Ten otrząsnął się i szybko ją odbił jedną ręką. Zaczęła się bitwa. Bitwa między aniołem i demonem. Anioł szybko podniósł rękę w powietrzu i już po chwili sączyło od niej światło. Było tak mocne, że postać z węglową twarzą musiała na chwilę przymknąć oczy. Gdy je otworzył anioł w rękach trzymał już miecz. Nie był to zwykły miecz. Ostrze tego miecza było zrobione z zaczarowanego złota i pokropione łzami feniksa. Rękojeść była czerwona jak krew i była zrobiona ze skóry chińskiego smoka. Anioł ścisnął rękojeść szepcząc coś przy tym i już po chwili ostrze zaczęło płonąć. Amos wzbił się w powietrze po czym wylądował tuż obok przeciwnika. Nie tracąc czasu uderzył mieczem w ramie wroga. Ten jęknął z bólu. Trysnęła krew. Nie była to zwykła krew. Krew ta była czarna jak smoła. Demon złapał się prawą ręką za zranione ramię i do obrony wykorzystał usta. Nadymał policzki i wypuścił z nich strumień ognia. Ogień ten był tak potężny, że spalił na proch miecz Amosa. Ten odskoczył kilka kroków do tyłu. W tej chwili stało się coś, czego demon nie przypuszczał by po Amosie. Anioł wyjął drugi sztylet z pochwy i wbił go sobie głęboko w pierś. Po jego ciele zaczął płynąć strumień krwi. Upadł na kolana.
– Krew z krwi, Kość z kości i ciało z ciała- powiedział złamanym głosem. Przejechał sztyletem w górę pod samo gardło. To była bardzo stara magia. Zaklęcie to polega na zadaniu sobie ogromnego bólu prowadzącego niemal do śmierci, by zdobyć potężną energię. Mało kto poświęca się na to zaklęcie ponieważ są skutki uboczne. Takim zaklęciem skracamy swoje życie o połowę. Zaczynamy się szybciej starzeć. Tak właśnie stało się z Amosem. Jego blond włosy zamieniły się teraz w siwe, pozbawione wyrazu. Broda stała się długa, po piersi. Skrzydła zmizerniały. Lecz nagle stało się coś jeszcze. Z nieba zstąpiło światło padawszy na anioła. Światło było tak mocne, że nie było go widać w środku światła. Po chwili rozległ się głos wybuchu, a światło zniknęło. Amos wyglądał teraz całkiem inaczej. Skrzydła- chodź dalej zmizerniałe urosły i stały się złote. Cały Amos urósł do 2 metrów. Oczy z zielonych zmieniły się na błękitne. Nastąpiła transformacja. Amos właśnie stał się archaniołem. Zgiął pięści i otworzył powtarzając to kilkakrotnie. Czuł w sobie ogrom mocy. Nagle coś sobie przypomniał. Popatrzył na wroga stojącego kilka metrów od niego. Nagle archanioł rozpłynął się w powietrzu. Minęła zaledwie chwila a stał już za przeciwnikiem. Demon nawet się nie zorientował kiedy oberwał. Amos trafił go ręką celując w plecy. Przebił go na wylot. RĘKĄ. Ręką która teraz była cała we krwi.
– Ja… Jak..k?- wydukał z siebie przeciwnik. Amos tylko się uśmiechnął, a po chwili demon rozsypał się na proch. Archanioł rozwinął skrzydła i uniósł się w powietrzu szybując w stronę telegrog. Po chwili był już na miejscu. Miasto nie zmieniło się wcale. Oznaczało to, że demony jeszcze nie zaatakowały. Wleciał na scenę znajdującą się w centrum miasta.
– Słuchajcie moi drodzy- powiedział w miarę głośno, tak by wszystkie archanioły i anioły słyszały go dość wyraźnie. W tę stronę zmierzają siły ciemności. Chcą zaatakować nasze miasto.- powiedział równie głośno. Przez chwilę w mieście panowała cisza. Przez ten czas archanioły i anioły zebrały się w około sceny. Kilka z nich parsknęło śmiechem, a po chwili wszyscy już się śmiali.
– Siły ciemności?! Wiedzielibyśmy o tym gdyby tak było!- powiedział jeden z nich, a reszta zaśmiała się jeszcze głośniej. Nagle na scenę wleciał jeden z archaniołów. Był inny niż reszta. Wyglądał na dużo starszego, większego i mądrzejszego. Amos wiedział, że jest to Winng, burmistrz miasta telegrog.
– Wynoś się stąd ty ohydny kłamco!- powiedział, a archanioły i anioły przestały się śmiać. Przybrały teraz poważną minę. Kilka z nich wyjęło nawet broń, w przypadku gdyby Amos nie posłuchał burmistrza. Było to jednak niepotrzebne, gdyż archanioł zgodnie z wolą burmistrza wyleciał poza bramy miasta. Nagle zobaczył coś w oddali. Hordy orków, demonów i potworów wszelkiej maści zmierzały ku mieście archaniołów. Wiedział, że już nic nie poradzi. Wtem poczuł się jakoś dziwnie. Jakby istniała jeszcze jakaś nadzieja. Jakby ostatni promyk był jeszcze głęboko w jego ciele. Usłyszał głos z niebios. – Twa szlachetność jest rzadko spotykana w tych czasach. Dlatego ci pomogę.- powiedział głos. Nagle z chmur wyszła ręka. Była ogromna, niczym budynek. Ręka ta machnęła przed armią, a ta padła nieżywa. Wszystkie stwory. Co do jednego leżały teraz martwe na ziemi. Jednak to nie był koniec. Ręka znikła. Amos podziękował bogom, lecz nagle zobaczył przed sobą trzy postacie. Były to te same postacie, które widział w lesie. Bez żadnego uprzedzenia zaczęła się walka. Amos radził sobie teraz o wiele lepiej po swojej przemianie. Szybko rozprawił się z łysym mężczyzną przebijając go piorunem wystrzelonym z ręki. Mężczyzna z licznymi bliznami na twarzy zaatakował. Wystrzelił kilkoma kulami ognia, a kiedy zorientował się, że Amos zablokował wszystkie rzucił czar zamrożenia. Niestety skutecznie. Lewa ręka Amosa nawet nie drgnęła. Była pokryta grubą warstwą lodu. „Mam jeszcze drugą”- pomyślał i sięgnął prawą ręką do kieszeni. Wyjął z niej zwój. Rozwinął go i rzucił na ziemię. Ze zwoju wydobyła się potężna postać brązowego koloru. Był to żywiołak ziemi. Ruszył ku mężczyźnie z bliznami i rozwalił go niszcząc przy tym sam siebie. Amos szykował już następny atak kiedy poczuł straszliwy ból. Ból był tak silny, że mimowolnie pisnął. Spojrzał na swoje lewe ramię. NIE MIAŁ RĘKI. Obrócił się za siebie. Z tyłu, ruda kobieta walnęła toporem w zamarzniętą rękę. Ból po chwili minął gdyż zamarznięcie zamortyzowało atak. Odwrócił się na pięcie. Machnął palcem i topór wydobył się z ręki rudej kobiety i podążył do dłoni Amosa. Ten wziął głęboki zamach i odciął dziewczynie głowę. Wydobył się strumień krwi i po chwili bezwładne ciało padło na ziemię. Amos rzucił topór na ziemię i szybko zajął się ręką. Rzucał jakieś zaklęcia lecznicze, wyciągał zwoje uzdrawiające, ale to nic nie dało. STAŁ SIĘ KALEKĄ. Nagle usłyszał szelest skrzydeł. Anioły i archanioły wyleciały z miasta. Zobaczywszy hordy wymordowanych stworzeń otworzyły usta ze zdumienia.
To już koniec tej opowieści, jednak chcę wam powiedzieć, że anioły wspólnie z archaniołami przeprosiły Amosa za nieposłuchanie go. Ręki swojej nie mógł uzdrowić, ale został burmistrzem. Po kilku latach umarł. Przy jego śmierci ręka sama odrosła. Później, na znak pamięci w mieście telegrog wybudowano jego pomnik.