Opowieści Mrocznego Władcy: Walcząc z nieuniknionym (2/4)

Opowieści Mrocznego Władcy

pióra Lorda Saurona (Tajemnice Antagarichu)

Epizod 5. Walcząc z nieuniknionym, cz. 2


Marcus miał wrażenie, że uderzenie tarana wstrząsnęło całą Katedrą. Naszło go przeczucie, że to idealne dzieło sztuki architektonicznej, stworzone do olśniewania bogactwem w czasie pokoju, nie wytrzyma tak zmasowanego naporu nienawiści jakiego doświadczało z rąk oblegających. Możliwe, że jego obawy były przesadzone, ale Marcus doceniał sztukę i patrzył z góry na prostaków, którzy nie potrafili jej uszanować.

Obok wampira stał Biskup Meridian. Mężczyzna liczył sobie około czterdziestu lat, miał krótko ostrzyżone blond włosy i szare oczy w których błyszczała ponura determinacja. Wysunięty podbródek i orli nos podkreślały surowość jego rysów twarzy. Ubrany był w białą szatę przetykaną błękitną nicią. Na jego piersi widniał niebieski krzyż, symbol jego wiary. Na głowie nosił białą infułę. Od postaci biskupa biła aura autorytetu, nawet bez kościelnego stroju można było wyczuć, że to był człowiek nawykły do wydawania poleceń i przywodzenia swej trzódce.

Wnętrze Katedry było ogromne i bogato zdobione, rolę sufitu pełniły ułożone w równoległych rzędach rozety w odcieniach fioletu, tworzące razem cudowny witraż, mieniący się gamą kolorów i przykuwający spojrzenie każdego, kto spojrzał w górę. W obu nawach bocznych Katedry umieszczone wielkie dzwony, które przez pewien czas biły na alarm by przebudzić miasto, ale teraz już nie było na to czasu. Od bramy wejściowej leżał czerwony dywan prowadzący prosto jak strzała do kunsztownie ozdobionego ołtarza. Dostęp do tej najważniejszej części kościoła byłby normalnie zamknięty za żelazną bramą, ale teraz zgromadzeni tutaj mieszkańcy potrzebowali jak najwięcej miejsca.

Drewniane ławy zostały odsunięte na bok lub ułożono z nich dodatkową barykadę za którą przycupnęli Sarafanie razem z garstką najemników która zdążyła się tu przedostać przed atakiem powstańców. Za zgromadzonymi obrońcami ukrywali się przerażeni cywile, mężczyźni i kobiety z dziećmi razem ze swoim dobytkiem. Znajdowały się tam wszystkie stany: od biedaków przez kupców po bogatych patrycjuszy. Strach przed śmiercią zniwelował bariery klasowe. Marcus wyczuwał unoszący się od nich zapach strachu i smród spoconych ciał. Skrzywił się z obrzydzeniem i natychmiast odwrócił głowę w kierunku bramy.

Część cywilów przezwyciężała swój strach i podchodziła do Sarafan, prosząc o broń oraz szybkie przeszkolenie w jej używaniu. Zakonnicy zgadzali się, gdyż mieli więcej składowanej broni niż ludzi do walki. W powietrzu unosiły się odgłosy płaczu, wznoszonych modlitw, wydawanych rozkazów oraz szczęku oręża ochotników na szybko trenowanych przez Sarafan..

Marcus spojrzał na obrońców i dokonał ostrożnych rachunków. Było tutaj pięćdziesięciu Sarafan – dwóch glyphowych oficerów rozpoznawalnych po karmazynowym płaszczu i pióropuszu, sześciu glyphowych szeregowych, piętnastu wielkich rycerzy z toporami a reszta stanowiła normalnych zakonników. Oprócz nich można było dostrzeć piętnastu najemników – pięciu uzbrojonych w szable i dziesięciu kuszników, trzydziestu zbrojnych cywilów oraz dwudziestu wojowniczych kapłanów. Wampir poświęcił dłuższą chwilę, by przyjrzeć się uważniej tym duchownym postaciom. Nosili białe stroje złożone z nogawic, butów do kostek i koszul na które nakładali jasne szaty skracane pasami z materiału. Rękawice były czarne a kaptury granatowe. Do pasa mieli przytroczone rytualne buławy w kształcie sarafańskiego krzyża. Broń świeciła w ciemnościach wskazując na udział magii w jej powstaniu. Marcus wiedział, że braki w wojskowym wyszkoleniu nadrabiali fanatyzmem.

Razem było stu piętnastu ludzi i raczej na więcej nie było co liczyć. Pozostali pójdą jak bydło na rzeź. Siły oblężonych liczyły sobie około sześciu setek, na szczęście większość stanowili ludzie. Samych wampirów było tak naprawdę kilkadziesięciu, przy czym i tak spora część to były młodziki ogłupione propagandą Voradora. Prawdziwe wampiry były rzadkością. Marcus uśmiechnął się chytrze i uznał, że te szczeniaki nie przeciwwstawią się potędze jego Mrocznego Daru Uroku. Oddadzą mu hołd.

Kiedy tak rozmyślał, odliczając kolejne uderzenia tarana, nadeszła zmiana. Marcus wyczuł falę lęku przelewającą się po szeregach oblężonych. Teraz musieli działać szybko, by skorzystać ze świeżo zdobytej przewagi.
– Kapitanie! – zawołał do najbliższego glyphowego oficera. – Wydaj rozkaz otwarcia bramy. Uderzymy na nich, zanim się zreorganizują.
– Rozkaz, Lordzie Marcusie! – odrzekł oficer i natychmiast ruszył wydawać polecenia.

Do wampira podbiegł Biskup Meridian, zdziwiony i przerażony rozkazem, który wydał Marcus.
– Co robisz, głupcze? Chcesz zabić nas wszystkich?! Oni tylko na to czekają!

Marcus w odpowiedzi spojrzał zimno na duchownego.
Biskup zadrżał widząc zimny ogień w oczach wampira.
– Robię to, co do mnie należy, eminencjo. Ja i moi Sarafanie znamy się na wojnie, wiemy co robimy. Buntownicy zostali zaatakowani od tyłu, a my skorzystamy z okazji i urządzimy wycieczkę, by wziąć ich w kleszcze. Nie będą mieli szans.
– Niech tak będzie, skoro już wprowadziliście tę decyzję w czyn, to nie mogę już nic zrobić. – Biskup ustąpił, zrezygnowany. – Jeśli jednak mam zginąć z rąk Cabal, to wyłącznie z bronią w ręku. Podajcie mi miecz!

Decyzja duchownego wzbudziła niechętny szacunek wampira, który nie spodziewał się takiego aktu odwagi po przedstawicielu elity społecznej. Brama została otwarta i Sarafanie wysypali się na zgromadzonych powstańców krzycząć „Sarafan” ile mieli sił w płucach. Po drugiej stronie rozbrzmiały okrzyki radości. Marcus przekonał się, że tam ciągle wrzała bitwa. Sam też przystąpił do dzieła. Jego ostre szpony przebijały ciała powstańców, ich krew dawała mu siłę, by mógł korzystać ze swych Mrocznych Darów. Często znikał z oczu zaskoczonych buntowników, by potem móc wyrwać im serca, kiedy najmniej się tego spodziewali. Marcus nasycał się śmiercią swych wrogów, odczuwał euforię widząc skuteczność swych Mrocznych Darów. Kain popełnił błąd nie doceniając go, gdyby tylko go widział w tej chwili… „Najpierw zmusiłbym go do oddania mi hołdu a potem wyrwałbym jego czarne serce i kazał mu patrzec, jak zamiera…” – to było jedno z największych, niespełnionych marzeń Marcusa.

Tymczasem musiał zadowolić się pomniejszymi zdobyczami. Kiedy otoczyło go czterech krwiopijców, on sięgnął do umysłów każdego z nich. Byli silni, mieli wielki potencjał.
– Klęknijcie przed mą potęgą. Oddajcie mi cześć i uznajcie za swego Mrocznego Boga. – rzekł Marcus, wznosząc ramiona w górę.
Złapali się za głowy, krzyknęli rozpaczliwie, walcząc z naporem myślowego ataku wampira, ale przegrali. Stopniowo każdy z nich padał na kolana i pochylał się w geście szacunku.
– Jesteś naszym jedynym władcą. Żyjemy, by ci służyć. Rozkazuj, a twa wola będzie wykonana.
– Zniszczcie tych, których uważaliście za swych braci. Zniszczcie wszystko, co w przeszłości łączyło was z Cabal. Teraz łączy was tylko służba mojej sprawie. – wyrzekł Marcus.

A oni posłuchali i dobrze się sprawili w swym krwawym czynie, obracając się przeciw tym, którym niegdyś przysięgli lojalność. Okrzyki zaskoczenia i rozpaczy, które rozeszły się w szeregach powstańców, były muzyką dla uszu Marcusa.

Kiedy bitwa dobiegała końca, a powstańcy zostali niemalże wybici do nogi, Marcus spotkał Sebastiana. Najważniejszy sługa Lorda Sarafan wyglądał na wyczerpanego walką, a jego zbroja była wgnieciona i poprzebijana w wielu miejscach, co dobitnie świadczyło o otrzymanych w walce ranach. Osmalony i ochlapany krwią, wyglądał niezwykle przerażająco. Z jego miecza skapywały czerwone krople. Oczy i twarz wampira były jak zawsze nieprzeniknione.

Skinęli sobie głowami na powitanie.
– Wielki Sebastian, jak zawsze ratuje sytuację, a potem zbiera pochwały u Lorda Sarafan? – zapytał ironicznie Marcus.
– Ktoś musi, kiedy inni się nie przykładają. – zripostował zapytany.
Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, wyglądało to bardziej na zaproszenie do walki niż normalny wstęp do rozmowy, ale potem roześmieli się i rozluźnili.
– Stary, dobry Sebastian. Zawsze ambitny pragmatyk. Tylko ktoś z takim podejściem do życia może znaleźć sie na szczycie. – stwierdził Marcus.
– Ty zaś jak zawsze kryjesz się na uboczu, czekając na okazję w cieniach? Typowe dla twej osoby. Ciekawe, czy Kain by się ze mną zgodził?
– Och, on tak zawsze narzekał na ten element mej osobowości. Teraz zaś nie żyje… Zatem kto miał rację, ja czy on?
– Zawsze miałeś gadane, Marcus, nic dziwnego że Kain tak cię nie znosił. Rozdęte ego mu na to nie pozwalało. – Sebastian ustąpił w dyspucie. Nagle jego uwagę zwróciło coś innego. Wokół głów części cywilów i kapłanów unosiła się chmura kolorowych jasnoróżowych gwiazd. Wampir zauważył, że nikt oprócz niego nie zwracał uwagi na ten detal, co wydało mu się podejrzane. – Co im się stało, Marcus? Coś im zrobiłes?
Zapytany zaśmiał się delikatnie, błyskając ostrymi kłami.
– Cóż, czasami strach czy wiara w życie po śmierci to za mało, by walczyć dalej. Musiałem ich… zachęcić, inaczej nie byłoby z nich żadnego pożytku. Moje moce wzrosły, Sebastianie. Zobacz, tam są nawet inne wampiry.
– Zatem oto twój Mroczny Dar w pełnej krasie. Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie, ale ostrzegam: nie próbuj tego ze mną. Jestem zbyt potężny, by to na mnie zadziałało. – stwierdził Sebastian.
– Niemniej, mogę wyczuć twoje myśli. Jesteś zaniepokojony i lekko zdegustowany, nieprawdaż? Jeśli władasz umysłem przeciwnika, to walka traci sens. On sam się zabije na twój rozkaz.

Razem powrócili do Katedry, by odpocząć i zastanowić się, co dalej począć. Do narady dołączył Biskup Meridian, sir Martin i dwójka kapitanów dowodzących Sarafanami broniącymi Katedry. Szybko wywiązała się gorąca dyskusja, gdyż każdy miał dość rozbieżne stanowisko. Biskup chciał, by wszyscy zostali dalej bronić Katedry, tak na wszelki wypadek. Marcus optował za odbiciem Górnego Miasta. Sebastian uznał, że najlepiej będzie przełamać blokadę Dzielnicy Przemysłowej, a rycerz Martin poparł jego stanowisko, dwójka kapitanów zaproponowała wesprzeć Niższe Miasto.

Już sprzeczali się jakąś godzinę, kiedy zawiadomiono ich o nadejściu armii Lorda Sarafana, która zatrzymała się przy Katedrze w drodze do Niższego Miasta. Parę chwil później spotkali się z samym Wielkim Mistrzem.
– Dobrze się spisaliście, za co zostaniecie wkrótce sowicie wynagrodzeni. – obiecał. – Teraz musimy ruszać dalej, Nosgoth czeka na wyzwolenie spod jarzma wampirów i ich popleczników. Mam też rozkazy dla każdego z was. Sebastianie, – zaczął. – jako Strażnik Kamienia Nexus, weź tylu ludzi ilu trzeba i zniszcz blokadę Dzielnicy Przemysłowej. Już wysłałem tam częśc mej armii, oprócz tego wesprze was tamtejszy garnizon. Marcusie, ty zostaniesz tutaj, by wyzwolić Wyższe Miasto. Wy, rycerze Sarafan – Wielki Mistrz zwrócił się teraz do sir Martina i oficerów. – udacie się razem ze mną, by odbić Niższe Miasto.

Podwładni zgodzili się bez cienia sprzeciwu, zatem zaraz po naradzie doszło do szybkiego podziału armii. Każdy wziął przysługującą mu część żołnierzy i ruszył na wyznaczoną przez Wielkiego Mistrza misję. Generał Hyldenów spojrzał daleko przed siebie, jakby próbując coś zobaczyć przez mgłę przyszłości. Potem wydał rozkaz wymarszu. Powstanie weszło w swą ostatnią fazę.

 

Dodaj komentarz