Słowo wstępu
Po latach pisania do szuflady postanowiłem podzielić się swoją twórczością z szerszą publiką. Jednym z projektów, nad którym pracuję już od trzech lat, jest powieść fantasy. Jej właśnie fragmenty chciałbym zaprezentować w niniejszej serii. Wpierw jednak wypada paroma słowami wprowadzić Czytelnika w zamysł oraz pewne ważniejsze kwestie związane z jej tworzeniem.
Koncepcja napisania książki w klimatach fantastycznych zawsze gdzieś tam siedziała mi z tyłu głowy, podejmowałem już nawet pewne pomniejsze próby jej realizacji. Dopiero jednak w styczniu 2014 roku, w klasie maturalnej, zdecydowałem się chwycić za pióro. Od tamtego momentu co jakiś czas dorzucam do powieści po kilka-kilkanaście stron, jednak do tej pory nie miałem aż takiej motywacji, ażeby ją kontynuować. Publikacja dotychczasowej twórczości powinna mnie zmobilizować do częstszego skrobania w zeszycie. Ponadto liczę na pewne porady oraz wytknięcie ewentualnych niedociągnięć przez Czytelników. Dzięki temu będę mógł się poprawiać w swym dziele.
Co zaś się tyczy samej powieści – do tej pory nie posiadała ona żadnego tytułu. Nadałem jej go dopiero niedawno, raptem parę dni temu. Czas Chaosu stanowi z jednej strony podsumowanie tego, czego możecie się spodziewać po klasycznej książce z elementami wojny, przemocy, grabieży oraz intrygi. Z drugiej zaś jest swego rodzaju spoilerem. Z biegiem czasu fabuła ma za zadanie budować, a następnie burzyć pewne standardy, a świat przedstawiony – początkowo wydający się być oczywisty czy wręcz przejaskrawiony – odsłaniać będzie swe prawdziwe oblicze.
Trudno mi wymienić konkretne źródło inspiracji, bo było ich mnóstwo. Docelowo Czas Chaosu będzie swego rodzaju syntezą tego, co poznałem przez wszystkie lata. A poruszać będzie nie tylko kwestie czysto przygodowe, ale także filozoficzne, etyczne, polityczne, a momentami pewnie i prywatne. Ot, taki nietypowy testament.
Nie przedłużając tego wstępu, chciałbym zaprosić wszystkich do zapoznania się z kolejnymi rozdziałami mojego dzieła. Kolejne fragmenty będą ukazywać się cyklicznie, w każdą sobotę o 16, przynajmniej do końca października. Później – wszystko będzie zależeć od tego, ile weny wygeneruję do tego czasu :-). Zaczynajmy!
Czas Chaosu
pióra Mathiasa
(#1)
Rozdział I
Imperium chyliło się ku upadkowi. Najazdy barbarzyńców ze wschodu, a nieumarłych z południa załamały gospodarkę państwa i poskutkowały spustoszeniem niegdyś najgęściej zaludnionych regionów. Ostatnie ataki demonów spowodowały zniszczenie trzonu armii i śmierć najwybitniejszych dowódców imperialnych – Marcusa de Valloin i Brutusa von Ginn. Padły główne twierdze cesarstwa: Barbezja, Vix, Kassetia i wreszcie stolica – Vallenstein. Wraz z nią w łapska piekielnych pomiotów wpadł sam cesarz Lacjusz, stając się zakładnikiem racji stanu.
Każdy dzień przynosił kolejne ofiary. Wydawało się, że kres niegdyś najpotężniejszego kraju ludzi stanowi kwestię czasu, niedługiego zresztą. Nadzieja opuściła serca obrońców, opuściła też prostych mieszkańców krainy, którzy znosili główny ciężar niekończącej się wojny.
***
W roku 325 Nowego Porządku pod okupacją najeźdźców znalazła się już większość kraju. Zaczęli oni formować na tych terenach własne ośrodki władzy. Demony opanowały w pełni zachodnią część ze stolicą włącznie, likwidując wszelkie punkty oporu. Monarcha Xillax – Arcydiabeł Lukrecjusz – zajął dawny pałac Lacjusza i stamtąd zarządzał ruchami wojsk oraz kolonizowaniem nowych ziem. Polegała ona na brutalnym mordowaniu chłopów i mieszczan (a tym samym uzupełnianiu demonicznej armii świeżymi opętańczymi rekrutami), niewoleniu tych, którzy przeżyli pogrom, jak również paleniu wsi, miast, niszczeniu pól uprawnych i pastwisk, równaniu z ziemią grodów, popieleniu gajów, krótko mówiąc – przekształcaniu krainy w jedno wielkie pogorzelisko. Sukkuby za pomocą swych brutalnych czarów powodowały, że wszystkie źródła, rzeki i jeziora wysychały. Na ich miejsce czarownicy ognia otwierali rozpadliny lawy.
W miejscach dawnych osiedli mieszkaniowych bestie tworzyły swoje legowiska. Tam, gdzie niegdyś stały kaplice, magowie otwierali portale, z których przywoływano kolejne hordy pomiotów piekieł. Do zamków i dworów magnackich wprowadzały się diabły z całą swą przeklętą świtą: począwszy od skrybów i czarcich doradców, przez chochliki i strzygi, a skończywszy na ludzkich niewolnikach zajmujących się wściekłymi ogarami z piekieł. Kwatery te urządzano w iście szatańskim stylu – biel zastępowano czernią, a błękit czerwienią; sypialnie przekształcano w przerażające laboratoria, a piwnice w domowe sale tortur. Zamiast gobelinów z genealogią rodów, regałów pełnych ksiąg czy też cennych dzieł sztuki (dorobku cywilizacyjnego ludzkości), które skrupulatnie palono, diabły wstawiały swoje wojenne trofea: ludzkie głowy, końskie kopyta, zbroje pokonanych (często wraz z czaszkami bądź mniej lub bardziej kompletnymi byłych właścicieli) i rzecz jasna żywych jeńców stanowiących przedmiot rozrywki w czasie wolnym, którego ostatnimi miesiącami bynajmniej nie brakowało w związku z przełamaniem oporu w tym regionie Imperium.
Diabły uwielbiają znęcać się nad swymi ofiarami na najwymyślniejsze sposoby. Materiału do zabawy miały pod dostatkiem, a wyobraźnią – znacznie bardziej rozwiniętą niż u ludzi – potrafiły przechodzić same siebie. Opisy i przekazy tych przeraźliwych kaźni, jakie musieli przechodzić bezbronni mieszkańcy okupowanej strefy, których jedynym przewinieniem było to, że w ogóle się urodzili, przeszły do historii za pośrednictwem wszelakich baśni, legend, bajek czy pieśni, które w późniejszych czasach matki opowiadały swym dzieciom bądź to ku przestrodze, bądź to dla pozyskania ich posłuszeństwa pod wpływem w pełni uzasadnionego strachu. Diabły znają słabe strony człowieka i wiedzą doskonale, jak sprawić mu ból nie do opanowania i opisania, zarówno fizyczny, jak i mentalny. Nie ma siły bez słabości, nie ma sprawiedliwości bez cierpienia – zwykli mawiać Staroprzodkowie. Jednak tutaj nie ma ani sprawiedliwości, ani wyroku. Ni blasku, ni nadziei. Jest tylko kat i jego ofiary, które nie posiadają jakiegokolwiek punktu odniesienia, aby weryfikować przedwieczne mądrości. A to dlatego, że brak im już energii, by trwać, by myśleć, by być.
Szlachetna gubernia, która powstała z terenów podbitych przez Przeklęte Arcykrólestwo Xillax, została szumnie nazwana Sektorem Prowincjonalnym Nowa Hekatomba. I chociaż potępieńcy trwonili mnóstwo czasu i potencjalnych środków na swoje triumfalno-instynktowne zabawy (w warunkach innego kraju można by je uznać za nieco nieekonomiczne), to ich siły rosły z każdym dniem. W ciągu kilku miesięcy udało się zwerbować niebotyczną (w tym wypadku bardziej piekłosiężną) liczbę ponad stu tysięcy nowych rekrutów. Każdy owładnięty chłop stanowił jakiś pożytek dla piekielnej armii, szczególnie zaś wartościowi – z uwagi na pamięć mięśniową, znacznie silniejszą od tej umysłowej – byli ci, którzy już mieli kontakt z bronią (a takich nie brakowało, bowiem w Imperium każdy pełnosprawny mężczyzna musi odbyć co najmniej trzyletnią służbę wojskową; poligon zaś imperialny należał do najcięższych na kontynencie). Ich to za pomocą okultystycznych czarów wprawiano w stan letargu umysłowego, a następnie szału bojowego. Przynosi to podobne rezultaty jak w przypadku barbarzyńskiego berserku, jednak po walce nie mija. Utrzymuje się tak długo, jak tylko jest to potrzebne, a jednostka użyteczna.
Gdy jednak jej bojowe walory spadną, trafia do szeregowego oddziału ułomnych demonów, które pełnią rolę mięsa armatniego i jeśli nie polegną w bitwie, zostają dobijane przez swych dowódców (rzecz jasna w dużej mierze wywodzących się z kasty diabłów lub tzw. podłych ludzi – zepsutych demonologów, heretyków i zdrajców swego gatunku).
Oddziały demonów wspomagane przez inne ciekawe szatańskie monstra posiadają dużą wartość bojową ze względu na liczebność, całkowite posłuszeństwo, niewielkie potrzeby i dyscyplinę. Wiele armii może posiadać poszczególne z tych cech, ale niezwykle trudno odnaleźć takie, które reprezentowałyby je wszystkie. Nic zatem dziwnego, że to najazd Xillax przesądził o przełamaniu obrony Imperium i to właśnie arcykrólestwo dyktowało warunki pozostałym agresorom.
C.D.N.