Czas Chaosu
pióra Mathiasa
(#4)
Obecnie barbarzyńcy kontrolują całą północną część Imperium oraz obszar centralny do rzek Moriende i Belouis. Nie zdołali sforsować umocnień cesarskich dzięki wymyślnej strategii Mariusza Gryfa oraz Wocetusa Adrylyjskiego, którzy w każdej bitwie byli do tej pory w stanie wyciąć dużą część oddziałów najeźdźcy przy jednocześnie śladowych stratach własnych.
Nie byłoby to wszakże możliwe, gdyby nie ofiarna postawa ich żołnierzy. Znana jest historia niejakiego Pavelka z Carvos, który jako niespełna jedenastoletni chłopiec z chłopskiej rodziny pełnił rolę zwiadowcy u Wocetusa. Pewnej nocy w pobliże obozu generalskiego niespodziewanie dotarły hordy zielonoskórych pod wodzą barbarzyńcy Alana Hardego i szykowały się do ataku. Pavelko ukryty na drzewie znajdował się w klinczu. Nie był w stanie niepostrzeżenie dotrzeć do swych towarzyszy broni na tyle szybko, aby mogli się oni przygotować do walki. Jednak bez jego informacji niechybnie doszłoby do masakry w szeregach imperialnej armii.
Zdecydował się zatem na akt desperacki, brawurowy, odważny oraz… niezwykle ryzykowny. Wyjął z torby krzemienie i zapas sztucznych ogni (służących do odganiania dzikich zwierząt, lecz niedostatecznie barwnych, aby zostały dostrzeżone w obozie), po czym podpalił ściółkę w lesie, który był w tej chwili jego jedynym schronieniem. W ten sposób jednak zainicjował pożar, którego rozrostowi sprzyjała panująca od kilkunastu dni lokalna susza.
Ogień wywołał zamieszanie wśród orków, którzy poczęli uciekać z wielkim hałasem. Alan nie był w stanie ustabilizować sytuacji, przez co atak okazał się niemożliwy. W tym samym czasie w obozie Wocetusa dostrzeżono przeraźliwe płomienie trawiące sosnowy bór i ogłoszono natychmiastową mobilizację.
Początkowo zamierzano przemaszerować na południe, jednak nad ranem nastała wielka, od ponad dwóch tygodni wyczekiwana ulewa. żywioły sprzyjały żołnierzom, gasząc pożar i dostarczając jakże potrzebnych rezerw wody pitnej. Jeszcze tego samego dnia Wocetus ruszył w stronę spalonego lasu, spodziewając się starcia z napastnikiem ze względu na nocne wrzaski zielonoskórych, niesione echem aż do jego obozu. Nie pomylił się. Doszło do bitwy z Alanem Hardym i przepędzenia barbarzyńców z doliny rzeki Belouis.
Obok jednego z drzew żołnierze znaleźli kilka krzemieni oraz spopielone zwłoki. Pavelko nie zdołał uciec z własnej płomiennej pułapki, gdyż zewsząd otaczali ją orkowie. Wolał zginąć z rąk natury niż grabieżców. A swe życie poświęcił za życie tysięcy towarzyszy broni.
Tereny okupowane przez barbarzyńców nie były przez nich kontrolowane w sposób ścisły. W wielu miejscach działali konspiratorzy i buntownicy, dla których schronienie okazywały się niejednokrotnie bory, górskie zakamarki czy bagienne osady. Kilkanaście miast wciąż stawiało czynny opór, bowiem do centrum najeźdźcy dotarli dopiero niedawno, miesiąc po upadku stolicy Imperium, a więc w połowie 325 roku Nowego Porządku.
Była to najsłabiej terroryzowana strefa okupacyjna, aczkolwiek aktów brutalności, przemocy i bestialstwa do tej pory nie brakowało. Wiele miast i wsi padło ofiarą grabieży wojsk barbarzyńskich, co wiązało się z utratą dobytku, zamordowaniem wielu mężczyzn, kobiet i dzieci, a także zgwałceniem czy uprowadzeniem co atrakcyjniejszych cnotliwych niewiast. Oczywiście, to nie dotyczyło ludów barbarzyńskich zamieszkujących Imperium, które w najeździe króla Boraka widziały wybawienie. I rzeczywiście, uzyskały wolność oraz wszelkie niezbędne wsparcie (dla przykładu Kassyntię władca nakazał odbudować ze środków zagarniętych obywatelom Imperium, w ramach wyrównania rachunków). Jednak i oni w tym trudnym czasie żyli w ciągłym zagrożeniu. Barbarzyńskie wioski napadali bowiem wspomniani buntownicy widzący w nich zdrajców i kolaborantów, którym należy się tylko śmierć, najlepiej brutalna.
Na terenie całej krainy działały ponadto łupieżcze bandy rabusiów, złodziei i morderców, nękające wszystkich, niezależnie od tego, komu w tej wojnie sprzyjali. W zasadzie nie obchodziło ich, kto wygra, liczyli tylko na jak najdłuższy stan anarchii, sprzyjający ich kiesom. Ten konflikt był bowiem dla wszelkich zbirów okazją do łatwego wzbogacenia się kosztem tych, na których i tak nikomu nie zależało.
Struktura armii barbarzyńców jest zróżnicowana i ściśle zależna od tradycji poszczególnych plemion. Na czele oddziału zwykle stoi wódz – najsilniejszy z klanu bądź najbardziej poważany spośród jego członków. Czasem wodzów jest dwóch, rzadziej trzech lub czterech (liczba rzecz jasna zależy od systemu ustrojowego bądź decyzji starszyzny). Wódz posiada całkowitą władzę nad kohortami, jednakże w przeciwieństwie do totalitarnych wojsk Xillax czy Darthnings jego pozyska musi zostać ugruntowana autorytetem. Z tego względu dowódca pełni wobec swych wiernych wojowników rolę surowego acz sprawiedliwego ojca.
Wodzom bezpośrednio podlegają barbarzyńskie kohorty. Najczęściej ci mężni i silni wojownicy formują się w oddziały piechoty: wojowników uzbrojonych w miecze, grabieżców dzierżących siekiery bądź topory (różnica diametralna, jednak oba te oręże miesza się wśród barbarzyńców i w praktyce nie wyróżnia grabieżców topornych i siekiernych, pomijając wojskowy żargon), a także zbiorcze grupy wekierników, których maczugi, cepy i morgensterny zadają niebywale bolesne rany przeciwnikom (niekiedy wrogowie nazywają tę formację po prostu awanturnikami, bo rzeczywiście przyciąga ona postaci agresywne, energiczne, żądne krwi i wyjątkowo brutalne). Istnieją także specyficzne dywizje berserkerów, wzbudzających postrach na polu bitwy nie tylko wśród przeciwników, ale także swoich pobratymców. Ot, maszynki do zabijania.
Barbarzyńcy służą także w gromadach dystansowych. Wyróżnia się toporników, kuszników oraz oszczepników. Stanowią oni podporę tudzież osłonę dla piechoty. Mniejszą część armii Królestwa Nox stanowią jeźdźcy. Barbarzyńcy potrafią okiełznać dzikie konie, groźne gatunki gruboskórnych czarnych świń górskich, a nawet niebezpieczne wilki ze stepów Ghaos. Znaczna część barbarzyńców nie ma jednak dostatecznego obycia z tresurą zwierząt bojowych, toteż oddziały kawalerii formowane są jedynie na dalekim wschodzie kraju i w kilku plemionach południa.
Armię barbarzyńców zasilają jeszcze zielonoskórzy, którzy po wiekach wojen ostatecznie musieli uznać wyższość ludzi i popadli w niewolę. Gobliny, orkowie, ogry, trolle, a nawet olbrzymy są podległe konkretnym kohortom. Często wykorzystuje się je do osłabienia przeciwnika przez głównym natarciem lub jako mięso armatnie. To grupa bardzo różnorodna i silniejsza od górali, którzy nie wykorzystują w pełni jej potencjału militarnego przez zbyt wrogie do niej nastawienie oraz pragnienie dominacji. Zielonoskórzy zresztą ciężko zapracowali sobie na taką opinię, od pokoleń prezentując nielojalność, niesubordynację i brak jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. To istoty pośrednie pomiędzy ludźmi, elfami czy krasnoludami (a więc rasami względnie rozumnymi) a zwierzętami. Taka postawa leży w ich naturze, podlegając niższym instynktom. Nie należy zresztą generalizować opinii o tak ogromnej zbiorowości setek ludów, gatunków, kultur (mniej lub bardziej prymitywnych). Niestety, ludzie zawsze spoglądali na zielonoskórych z wyższością i pogardą, co ukształtowało nienawiść tychże wobec rzekomo lepszych. Służba w armii barbarzyńców musiała być więc dla co bardziej myślącego kobolta trudna do przetrawienia.
***
Trzy kraje, trzy okupacje, jedna wojna. W 325 roku Nowego Porządku sytuacja Imperium była już dramatyczna. Nieliczne wojska wciąż walczyły o wolność ojczyzny na obszarach oporu rozsianych po całym państwie. Nawet tam jednak podupadła nadzieja po nadejściu informacji najgorszej z możliwych. Pogłoski, a następnie oficjalne wypowiedzi najwyższych rangą kapłanów czy urzędników potwierdziły najczarniejszy scenariusz. Zakładnik racji stanu przestał być użyteczny. Miłościwy cesarz Lacjusz został zamordowany.
KONIEC ROZDZIAŁU I