Autorstwa Isthore (Bractwo Kartografów)
Rozdział I Pierwsza Zamiana
„…I nagle obudziły mnie jakieś krzyki. Gdy się obejrzałem zobaczyłem że trafiłem do niewoli. Batowano tam innych ludzi, ale nigdzie nie widziałem mojego przyjaciela…”
Kiedyś mieszkałem sobie w mojej jamie, aż tu nagle przyszedł jakiś jeździec smoków. ale do rzeczy jestem Dragon. a ty jeźdźcem smoków był Draco. To on mnie pokonał w walce, nie wiem jakim cudem jakiś mag pokonał Czerwonego Smoka. Potem założył mi jakąś obrożę i gdy byłem nieznośny to uciskałą mnie. Musiałem być mu posłuszny. Razem wyruszyliśmy szukać skarbów, a wszystko co znaleźliśmy przedawaliśmy w okolicznych wioskach za klaejnoy. Nasz podróż skończyła by się tutaj, ale gdyby nie rozbójnicy, którzy napadli na nas kiedy spaliśmy, i jak się obudziliśmy klejnotów już nie było. ruszyliśmy w pościg za nimi i nagle spytałem:
– Dragon – Gdzie lecimy?
– Draco – Czekaj.
Powiedział i wyjął jakieś wachadełko, zamknął oczy i…
– Draco – Tędy!
Krzyknął pokazując na wschód.
– Draco – Musimy ich dogonić, zanim dojdą do Alvar.
Zaczałem machać skrzydłami jak szalony, a lecieliśmy z bardzo wielką prędkością. Gdy po pół godzinie lotu zobaczyliśmy ich, ja z wyczerpania padłem na ziemię jak martwy.
– Dragon – Nie… Nie moge… dalej lecieć… jestem… zbyt… wyczerpany…
– Draco – Sam ich dogonie.
Zeskoczył ze mnie, ale bandyci byli już przy Kryjówce Ogrów. Doszedli tam i oddali te klejnoty Ogrom. Po chwili pojawił się jakiś nekromanta wział klejnoty i znów zniknął. Draco już był bardzo blisko, ale przed niego wyskoczyło dwónastu Ogrów. On nie miał z nimi szans. Z tymi Ogrami był jeden Szaman, który rzucił masowe zaklęcie. Ogry biegły jak szalone na mego przyjaciela, ale ja nie mogłem na to partzeć. Nie wiem jakim cudem podniosłem się i ziąnełem ogniem we wszystkich Ogów, a one popadały jak kłody. Został tylko Szaman, Draco i Ja. Draco łapał uciekającego Szamana, a ja poczułem jakieś dreszcze, i nagle wydałem wielki krzyk Szaman i Draco zatrzymali się, popatrzyli na mnie a na moim grzbiecie pojawiła się krew i nagle mój Czerwony pancerz przebiły zielone skrzyła. Po tym cały czerwony panczerz spadł na ziemię i zostałem z lekką, jasnozieloną skórą. Draco odzyskał zimną krew, w przeciwieństwie do Szamana i złapał go. Ten nawet nie czuł jak Draco go ciągnie za ramię. Po spotkaniu z pięścią Draco Szaman obudził się z szoku, a ja ciągle się trzęsłem. Po mojej mowej zbroi spływała krew z jakimś śluzem. Gdy dotknąłem mojej nowej skóry to poczułem straszny ból. Na łapach i nogach miałem jeszcze czerwoną skórę, i gdy potrząsnąłem skrzydłami, a z nich spadłe czerwone łuski, Nagle poczułem się strasznie senny, i padłem na ziemię.
– Draco – Kim był ten Nekromanta?
– Szaman – Nie wiem.
– Draco – Lepiej powiedz.
Mówiąc te słowa wyczarował kulę na drógiej ręce.
– Szaman – Poczekaj chyba sobie przypomniałem.
– Draco – No więc…
– Szaman – Tym nekromantą był Delevin Artucrus.
– Draco – Dzięki, a gdzie go można spotkać.
– Szaman – Na wyspie Krwawego Sztyletu.
– Draco – Czy już wszystko wiem.
– Szaman – Tak.
– Draco – Dziękuje.
Draco rzucił w łeb szamana kulą i z szyji Ogra polała się zielona krew. Po tym Draco podszedł do mnie i obejrzal mnie. Czatował na straży całą noc.
Rozdział II
Gdy się obudziłem pierwsze co zobaczyłem, to mój nowy zielony pysk. Znacznie urusł od czasu zmiany. Po chwili wstałem i zobaczyłem, że na sobie nie mam żadnej czerwonej łuski. Skóra nie bolała mnie tak przy dotknięciu jak przy zmianie. Wszystko było już zielone.
Już się obudziłeś. Spałeś jak suseł. – Powiedział znajomy głos.
– Dragon – Ach to ty.
Powiedział, oglądając się i widząc Draco.
– Draco – Gdy spałeś pozbierałem wszystkie twoje łuski do sakwy. Sprzdamy je.
– Dragon – Jak to się stało, że nagle jak żaden inny Czerwony Smok przemieniłem się w ogromnego Zielonego Smoka?
– Draco – Nie mam pojęcia, musimy zawitać w „Bibliotece Karmazynowego Światła” i tam dowiedzieć sie o tym kim jesteś.
– Dragon – Gdzie się znajduje ta biblioteka?
– Draco – W Alvar, więc nie jest daleko.
– Dragon – Lećmy tam.
Od razu, gdy dolecieliśmy do miasta judzie przerazili się na mój widok i pochowail do domów. Musiałem zostać na świerzym powietrzu. Czekałem pod biblioteką. Długo czekałem na Draco, lecz gdy się zjawił zapytałem.
– Dragon – I czego się dowiedziałeś?
Lecz Draco patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, i nic nie mówił.
– Dragon – Odpowiesz mi na moje pytanie?
Draco nadal milaczał, lecz podszedł do mnie, zdjął mi „obrożę” i wtedy przemówił.
– Draco – Żaden śmiertelnik nie zasługuje na to, żeby zawładnąć Starożytnym Smokiem.
– Dragon – Starożytnym Smokiem?
– Draco – Tak. Jesteś ostatnim w tej krainie Starożytnym Smokiem. Więc nie mam prawa ciebie więzić.
– Dragon – Chyba nie myślisz, że odlece?
– Draco – Właśnie to masz teraz zrobić.
Draco zaczął się oddalać i ręką stworzył portal. Zaczał do nań wchodzić, lecz ja zerwałem się i poszybowałem w jego stronę złapałem go za tunikę i podniosłem wysoko.
– Dragon – Chyba nie myślisz, żę pozwole ci tak po prostu odejść?
– Draco – Zostaw mnie!
– Dragon – Jeśli będziesz chciał odejśc pójde razem z tobą, lub zginę.
– Draco – Więc ndal zostaniemy razem?
– Dragon – Tak. Za dużo razem przeszliśmy, żeby się rozdzielić.
Rozdział III Zemsta za dawne czasy
Zabierając Draco na mój zielony grzbiet wzniosłem się na wyskokść 150 jardów i polecieliśmy na Zachód. Czym dalej od byliśmy od Alvar, tym Słńce parzyło bardziej.
– Dragon – Może zmienimy kierunek lotu. Tutaj jest strasznie gorąco.
– Draco – Jeszcze chwilę i dolecimy do Murmurwoods. Miasta ze świątynią słońca.
– Dragon – Więc jak chcesz.
Lecieliśmy jeszcze kawałek, aż zobqczyliśmy, że w oddali widać jakieś domy.
– Draco – To tutaj, lecz na twoim miejscu wylądowałbym dopiero w wiosce. Ten las pełen jest niebezpieczeństw.
– Dragon – Spokojnie. Dolece tam bez większych problemów.
Mówiąc to dostałem jakimś dużym jasnym pociskiem. Straciłem wysokość o jakieś 50 jardów. Draco ledwo się trzymał, i prawie spadł ze mnie. Dalej z gestego lasu wyleciały jeszcze trzy pociski. Pierwszy chybił, drógi o prawie we mnie nie trafił, lecz wykonałem mocny zwrot w lewo unikając go. Ostatni pocisk wtrafił mnie w Skrzydło przeszywając je na wylot. Spadałem na ziemię. Draco odzyskał zimną krew i ratując swoje życie przeteleportował się na ziemię, i ukrył się w zaroślach. Uderzając w ziemię wywołałem wielki huk, który był słyszalny w całym lesie. Miałem połamane kości, i nie mogłem się podnieść, nie mówiąc o locie z przebitym skrzydłem. Po chwili podleciało do mnie pietnastu błędnych ogników. Ostatkiem sił wypuśiłem ogień, spalając kilku z nich. Gdy ogniki chciały zacząć strzelać we mnie ze swych promieni, nagle zjawił się Draco z grupą kapłanów słońca z wioski. Nagle rozpoczęła się bitwa, a ja leżąc na środku pola nie mogłem nic zrobić. Chwilę potem walka skończyła się, i wszystko ucichło. W tej samej chwili podszedł do mnie mój przyjaciel z Jakimś kapłanem. Zobaczyłem wokół mnie niebieskie światło i pojawiłem się w klasztorze. Dostałem coś na uspokojenie, ponieważ cały czas się trząsłem z bulu. Zasnąlem.
Gdy się obudziłem Draco i Kapłan stali nade mną. Kapłanem był niewysoki mężczyzna ubrany w czerwoną tunikę, a na niej miał złotą naramiennikową zbroję. Był wychudziały i miał zapady w polikach. W ręku trzymał Magiczną Laskę, a w drógiej jakąś księgę.
Zauważyłem, że nie mam już rany na skrzydle. Lecz wokoło nie latają jakieś dziwne stworzenia. Próbowałem wstać. dobrze mi szło, do momentu, w którym jeden z tych „świetlików” nie udzerzył we mnie. Od razu upadłem z powrotem na moje łoże. Kapłan uśmiechnął się i powiedział.
– Kapłan – Haha. Nawet nie próbuj sie podnosić wstrętna bestio.
– Dragon – Co?
– Draco – Przepraszam… – wyszeptał.
– Kapłan – Dziękuje Drago za przyprowadzenie nam ostatniego z Starożytnych Smoków.
– Dragon – Jak mogłeś…
– Draco – To tylko dla twojego dobra. Kiedyś Smoki takie jak ty terroryzowały te ziemie. Były utrapieniem całego Jadame. Ty możesz to ponowić, dlatego musisz zginąć.
– Dragon – Jak mogłeś. A ja ci wierzyłem.
– Kapłan – Dobra. Koniec z tym gadaniem. Zabierajmy sie do pracy.
– Draco – Dobrze
Kapłan otworzył swoją księgę powiedział coś i na jego dłoni pojawił się mały pocisk. wypowiadał ostatnie słowa „…Vix, Sethus Adweots Sfa…!”
W tej samej chwili do pomieszczenia z magami wtargnęło kiklu rycerzy. Pocisk poleciał w jednego z nich i rozerwał go na kawałki. Kawałki ciała rozleciały się po komnacie tworząc niemiłą dla oka mozajkę. Jeden z „świetlików” oberwał czymś w podobie do wątroby lub secra i zgasł. został jeszcze jedeń świtlik. Przestraszyłem go, krzycząc w jego stronę. Zatrzymał się na moment, a ja wykorzystałem ten moment. Podniosłem się i pierwszy widok jaki widziałem to Draco, który walczył z jakimś rycerzem. Odepchnąłem rycerza skrzydłem, dając do zrozumienia, żeby znalazł sobie innego przeciwnika. Draco widząc to uśmiechnął się. Staliśmy patrząc sobie w oczy. Moje oczy zaczęły zamieniać kolor na Czarny, a Darco widząć to wyczarował niebieską kulę na ręku i ze słowami „Nie pozwole na to!” rzucił ja we mnie. Poczułem dziwne mrowienie i upadłem. Ostatnim mym widokiem ze świątyni była walka rzycerza i Draco. Draco świetnie posługiwał się swoją wierkierą, ale nie mógł nią pokonać miecznika. Miecznik wykonał jeden precyzyjny cios z kierunku Draco ścinając mu głowę, która potoczyła się pod mój pysk. Czułem jakbym Umierał…