Opowieści Mrocznego Władcy: Rozdział I

Opowieści Mrocznego Władcy

pióra Lorda Saurona (Tajemnice Antagarichu)

Rozdział I

Piaszczysta ziemia zachrzęściła pod obutymi buciorami kilkudziesięciu par stóp. W ciszy jaka panowała wokół zdawały się hałasować niczym stado dzikich koni w galopie. Tym jednak kapitan Marcus Delyer nie musiał się obecnie przejmować. Fachowym okiem weterana rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się przed wejściem do wielkiej jaskini, dziwnym trafem znajdującej się niemal na środku pola. Gdyby nie fakt, że ten teren był całkowicie odludnym i odosobnionym, kapitan mocno zastanawiałby się nad zdrowiem psychicznym głupca, który wybrałby sobie to miejsce na kryjówkę. Znajdowali się na środku pola, porośniętego złocisto-pomarańczowymi łanami pszenicy. Kolejny dziwny traf – pole było obsiane i zadbane. Z otwartą przestrzenią pola sąsiadowały gęste zagajniki, łączące się tu i tam w niewielkie laski liściaste. W sumie to wyglądało jak kropelki napitku rozlane po stole łączące się tu i tam w większe krople cieczy. Gdyż kapitana otaczała bezkresna równina.

Pięści Gniewu, czterdziesto osobowa, najeżona stalą formacja, posuwała się równym, żołnierskim krokiem w kierunku jaskini. Nie byli zwykłymi maruderami, lub dezerterami którzy by móc przeżyć, musieli zachować dyscyplinę wyniesioną z wojska. Wręcz przeciwnie, przybyli tutaj wiedzeni poczuciem obowiązku. Obserwacje dowódcy przerwało zbliżenie się pięciu osób. Dwóch z nich miało wymalowane wzory na zbrojach, więc wyglądali na oficerów. Ustawili się w półkolu czekając na polecenia dowódcy.
– Sierżant Hagar czeka na rozkazy. – powiedział pierwszy oficer, czterdziestoletni, zaprawiony w bojach weteran niezliczonych bitew. Jego czarne włosy były tu i tam ozdobione niewielkimi pasemkami siwizny a niebieskie, zimne oczy spokojnie lustrowały teren.
– Sierżant Barhzul gotów do akcji. – tym razem powiedział to krasnolud, posiadacz ognistorudej brody, sięgający swą głową przeciętnemu człowiekowi do poziomu klatki piersiowej. Mimo krążącego stereotypu o zawsze paskudnym humorze krasnoludów, w zielonych oczach tego osobnika drzemała jowialność tak wielka, że mogłaby zalać cały świat.
– Keltroth i Taier gotowi. Pan jest dzisiaj z nami. – odrzekli kapłani, będący wsparciem duchowym i pomocą medyczną oddziału. Obaj zdawali się być w podobnym wieku, około trzydziestu, trzydziestu paru lat. Jak wszyscy kapłani tej wiary, byli ubrani w białe szaty z namalowanym symbolem Wszechwidzącego Oka o niebieskiej tęczówce. Samo Oko znajdowało się na planie idealnego rombu. Płonącego zresztą.

Stojący obok nich młody mężczyzna wyśmiał ich delikatnie. Ubrany był w ciemnoniebieską szatę, a skronie jego czoła były zwieńczone złotym diademem. Oznaką przynależności do Zakonu Psioników. Magów. Słynna była niechęć magów i kapłanów w sprawach ich światopoglądów.
– Zaprawdę powiadam wam: uwierzcie we własne możliwości, a będziecie żywi do późnej starości. Wysyłanie próśb do powietrza wam nie pomoże. Bóstwa opuściły ten świat i tylko oglądają z daleka o ile nie doprowadzają do ruiny kolejnego. Jestem gotów.
Kapłani spojrzeli na niego jadowicie. Zawsze się ze sobą spierali i tak naprawdę obie strony nie mogły zdobyć przewagi w argumentacji. Stąd obecny impas.
– Zaprawdę powiadam wam. – odezwał się kapitan.- Że jeżeli zaraz rozkręcicie kolejną kłótnię, to ja zaraz zrobię wam z tyłków jesień średniowiecza. Wiecie jakie są zasady. W czasie misji żadnych sporów. Inaczej wylatujecie z hukiem.
Nikt nie podjął wyzwania. Kapitan mimo braku wyraźnych zdolności magicznych, potrafił budzić respekt. Jedyna „magia” która się w nim objawiała, była wyjątkowo skuteczną intuicją. Doprowadziło to Marcusa do wielu spektakularnych zwycięstw i jego awansu na dowódcę tej elitarnej jednostki. Trwała wojna.

Od dwóch lat trwa Wojna Złamanej Obietnicy. Nazwa wzięła się od paktu, który niegdyś zawarł król Falric II, władca Karath z Cesarzem Ghoranoshem, Władcą Barbarzyńskiego Imperium Mooranosh. Postanowili zawrzeć umowę, która miała rozwiązać problem wiecznych incydentów na pograniczu ich królestw, nazwanej wymowną nazwą Okrwawionych Równin, tamtejsza ziemia posiadała delikatne czerwone zabarwienie, niespotykane nigdzie indziej. Geologowie z Karath przekonywali, że kolor wynika z istnienia specyficznej skały, którą nazwali czerwonoziemem. Jednak wszyscy pozostawali głusi na naukowe argumenty i nazwa potoczna pozostała na swym miejscu. Pakt, zawarty dziesięć lat temu, przetrwał lat osiem. Ghoranosh, za podszeptem swej Rady Cieni, tajemnego organu władzy, postanowił złamać umowę, uwierzywszy w brak woli walki i zgnuśnienie królestwa Falrica. Pierwszy atak rokował wielkie nadzieje na szybkie zwycięstwo. Królestwo Karath było całkowicie zaskoczone niespodziewaną inwazją bez wypowiedzenia wojny. Okrwawione Równiny szybko wpadły w ręce Ghoranosha, który zarządził kolejną wielką czystkę, która trwała do czasu utraty Równin. W wyniku tego pogranicze straciło 80% mieszkańców, mordowano zarówno poddanych Karath jak i Barbarzyńców tam zamieszkałych, których podejrzewano o możliwość działania na szkodę Imperium. Tutaj jednak popełniono błąd. Rada Cieni nie była w stanie przekonać Ghoranosha do kontynuowania ofensywy. Cesarz wolał pobawić się w rzeźnika. W wyniku tego Karath zdołało otrząsnąć się po pierwszym szoku i przygotować się do obrony swej niepodległości.

Zażegnano wszelkie wewnętrzne spory, nastąpiło pełne zjednoczenie. Dorimska Rada Kupców uchwaliła nadzwyczajny podatek, jaki mieli oddawać na rzecz króla. Wielce nadzwyczajna rzecz w czasach gdy wszelkie gildie kupieckie innych krajów wolały zdradzać swe królestwa dla zabezpieczenia interesów. Skutek jednak był iście magiczny. Zapanowały bojowe nastroje, a rozwścieczone do granic Królestwo Karath postanowiło wziąć odwet. Taki był początek słynnej wojny. Choć jednak otrząśnięto się z zaskoczenia, armia nie była w pełni zmobilizowana. Ghoranosh w końcu usłuchał swych mrocznych doradców i ruszył swe Kohorty do dalszej ofensywy. Przebijając się co raz dalej, Mooranosh wbiło się klinem w ziemie Karath, przed którym stanął problem zlikwidowania tego zagrożenia, gdyż wróg dążył do jak najszybszego zajęcia stolicy. W szóstym miesiącu wojny, pięćdziesiąt kilometrów od Syriath, stolicy Karath, doszło do bitwy pod Zarzeczem. Głównodowodzący Wielkiej Armii Karathu, Wielki Marszałek Horn, stanął przed nie lada wyzwaniem. Przeciwko jego pięćdziesięciu tysiącom stanęła ponad dwa razy większa, stu dwudziesto tysięczna armia Mooranosh, zaprawiona w bojach i skąpana w krwi nieprzyjaciół. Swą szansę upatrywał w zmęczeniu armii wroga, od kilku miesięcy bez litości popędzanej batogami dowódców w stronę Syriath, jej wydłużonym liniom zaopatrzeniowym oraz lepszej pozycji taktycznej. Armia Karath znajdowała się na Górze Morrow, która zapewniała bezcenną przewagę wysokości. Kohorty Mooranosh były otoczone przez dwie bezimienne rzeki, a obejść przeciwnika nie mogli. Musieli zatem przyjąć bitwę. Mieli jednak kilka asów w rękawie, o których Karath wiedzieć nie mógł.

Kohorty Ghoranosha rzuciły się do dzikiego ataku na pozycje Horna. Wielki Marszałek przyjął to z całkowitym spokojem. Pancerna piechota wytrzymała natarcie motłochu. Potem jednak nastąpił atak berserkerów, opętanych przed demony wojowników przyzywanych przez Upadłych Szamanów. Mooranosh zerwał ze swoją tradycją czerpania sił z natury i honoru wojownika. Rada Cieni również składała się z Upadłych Szamanów. Mówiono na nich: Czarnoksiężnicy, Wędrujący w Ciemności. Stopniowo zdobyli władzę nad Ghoranoshem, szalony cesarz Barbarzyńców stał się pożyteczną marionetką w ich ręku. Pragnęli nieograniczonej władzy, jednak by móc kontynuować swe podboje, musieli doprowadzić do upadku Karath. Odtąd w szeregach Mooranosh służą berserkerzy, ifryty, jak również demony. W bitwie pod Zarzeczem po raz pierwszy pojawiły się w swych prawdziwych postaciach. Zamęt zapanował w Wielkiej Armii Karath. Dopiero połączone siły Magów Wszechwidzącego Oka i Zakonu Psioników po wielkich trudach zdołały odizolować mroczne siły i stoczyć z nimi własną walkę. Wojska obu armii podzieliły się na dwie części. Demony walczyły z Kapłanami i Czarodziejami pod Mistyczną Kopułą, a normalni ludzie walczyli sami ze sobą. Ten dziwny schemat utrwalił się na polach bitew, gdyż jest jedynym racjonalnym sposobem, by nie tracić niepotrzebnie, dla przykładu tysiąca żołnierzy gdy jakiś mag czy demon uzna za stosowne zrobić im wielką krzywdę.

Bitwa trwała dwa dni. Ze zmiennym szczęściem. Ostatecznie jednak Karath dzięki lepszemu uzbrojeniu i determinacji wzmacnianej nienawiścią, odniósł zwycięstwo. Rychło zmieniło się w pogrom, a później w rzeź. Demony i Upadli Szamani porzucili swe wojska, ratując własną skórę. Pozbawionych wsparcia piechurów i kawalerię Mooranosh pozostawiono samych sobie. Otoczeni dwiema rzekami, Górą Morrow, zostali zamknięci w kotle. Nie ułatwili jednak sprawy zwycięzcom, gdyż walczyli z ponurą nienawiścią bez błagania o łaskę. Zresztą Karath nie przyjmował pardonu, nie okazywano litości. Ze stu dwudziestotysięcznej armii Ghoranosha uciekło ledwie pięć tysięcy ludzi, nie licząc szamanów i demonów. Cesarz Barbarzyńców w tym samym czasie udowodnił, że wcale nie był takim głupcem za jakiego go uważano. Dzień po otrzymaniu wiadomości o klęsce, cała przebywająca u boku cesarza Rada Cieni została wymordowana. W ten sposób doszło do centralizacji władzy w ręku szalonego władcy. Ci, upadli szamani, którzy nie padli ofiarą zamachu, ukorzyli się i błagali o litość. Ghoranosh wiedział, że potęga Rady została raz na zawsze złamana. Postanowił wysłać ich gdzieś daleko by mieć z nimi spokój. Wysłał ich na tyły wroga by przybierając różne postacie i wzywając demony do pomocy,, zakładali sekty.

Zadaniem tych magicznych organizacji było osłabienie woli walki mieszkańców Karath, demoralizacja i szpiegostwo, jak również precyzyjne skrytobójcze zamachy. Nieznane z nazw, zyskały sobie ponurą sławę. Powołano Inkwizytorium Płonącego Oka, podlegające Kościołowi Wszechwidzącego Oka by przeciwdziałać temu zagrożeniu. Do współpracy zaproszono też Zakon Psioników, którym jednak uważnie patrzono na ręce, ze względu na ich poglądy: deizm, panteizm i ateizm.

Rozpoczęła się walka o ludzkie dusze.

Inkwizytorzy musieli często dokonywać wyborów niejednoznacznych moralnie. Zdarzało się, że całe wsie czy miejscowości znajdowały się we władzy sekt. Nie zawsze nauczanie kapłanów odnosiło pożądany skutek. Czasami mieszkańcy byli tak głęboko zatopieni w korupcji, że ich ciała zaczynały się mutować w przeróżne dziwaczne formy. Zaczynali ropieć, pojawiały się na ciele wybuchające pęcherze, wyrastały wyrostki, łuska pokrywała ciała. Mało co mogło zdziwić Inkwizytorium. Zarządzano Oczyszczanie. W ten sposób wycinano w pień całe miejscowości, opętanych palono, a Upadłego Szamana zabierano do Klatki, magicznego więzienia bez ucieczki. Lepszą jednak opcją było dać się zabić, stąd szamani walczyli przy użyciu wszelkich środków a na koniec próbowali popełniać samobójstwo, wcześniej próbując przeteleportować adeptów, wiedząc, że demony poprowadzą ich dalej przez szkolenie.

Jednym z najskuteczniejszych oddziałów Inkwizytorium była Pięść Gniewu, bohaterowie tej historii.

 

Dodaj komentarz