Fantastyczne opowieści #17 – ,,Mrok”

Mrok
Autorstwa Nerevana(Tajemnice Antagarichu)

Dopóki nie przyjechałem na miejsce, wydawało mi się, że trawa rośnie bardzo nisko. Że mogę się w tej sytuacji rozejrzeć swobodnie, jak na polanie oświetlanej złocistymi promieniami słońca. Byłem zaskoczony – nie dość, że nie zastałem trawki pod nogami, raczej wielkie pole kukurydzy zasłaniające widok i nie pozwalające swobodnie się rozejrzeć, to jeszcze wszędzie wokół panowały ciemności. Może to dlatego, że nigdy nie zajmowałem się zbytnio polityką, nie czułem się w tym temacie specjalnie obeznany. Jestem co prawda Elektorem, ale raczej z majątku i urodzenia, nie umiejętności. Głęboko w duszy jestem artystą, dlatego wolę spędzać czas na pisaniu poematów i szkicowaniu drzew. Do tego miejsca przybyłem jedynie ze względu na obowiązek wyboru nowego władcy, którym stanie się jeden z nas – Elektorów właśnie. Nie liczyłem na to, że zostanę wybrany – zawsze trzymałem się z boku, jak już wspomniałem, byłem odludkiem politycznym. Niemniej wybór Imperatora był także po części moim wyborem. Wypadało chociaż zapoznać się z kandydatami.
Przez innych byłem traktowany z uprzejmością, pewnie powodowaną tym, że otwarcie przyznawałem się do swojego braku zainteresowania koroną. Nikt zatem nie widział we mnie potencjalnego zagrożenia, co więcej – w związku z tym każdy liczył na mój głos. Zdawałem sobie sprawę, że za tą maską uśmiechów kryli się zachłanni egoiści zdolni do wszystkiego, byle tylko osiągnąć władzę. Pardon, nie do końca – była dwójka bardzo szlachetnych rycerzy, którzy najbardziej zjednali sobie moją sympatię. Każdego z nich znałem już wcześniej, gdyż miłowali sztukę i piękno, toteż odwiedzali mnie w przeszłości. Im ufałem najbardziej, ale zdawałem sobie sprawę, że mają nikłe szanse na wygraną – ich poglądy i plany były zbyt radykalne i zbyt szlachetne. To, czego chcieli, było utopią – jeden z nich planował polepszyć los najniższych warstw społecznych kosztem niektórych przywilejów arystokracji, drugiemu bardziej zależało na utrzymaniu obecnych podziałów, ale z uwzględnieniem nowej sprawiedliwości opartej na równości wobec prawa i walce z korupcją.
Oczywiście ani jedna, ani druga koncepcja nie miała racji bytu w tym zgromadzeniu. Nikłe promyki światła brutalnie gaszone dłonią nieprzeniknionej ciemności.
Sam nie miałem żadnej koncepcji politycznej. Co w moim przypadku jest chyba zrozumiałe.
Pozostali Elektorzy mieli bardzo podobne do siebie programy, często identyczne, ale po proste wypowiedziane trochę innymi słowami. Wiadomy stawał się fakt, że w takim wypadku to nie zmiany (jeśli można tak nazwać pojęcie zakładające utrzymanie władzy żelaznej ręki arystokracji i ucisk chłopów, które panowało odkąd tylko pamiętam) i obietnice miały decydujący wpływ na wybór, ale popis elokwencji, złote monety i mocne plecy (nie chodzi bynajmniej o te chuderlawe barki ludzi, którzy nie mieli pojęcia o pracy, a którzy w walce już dawno wysługiwali się najmitami; ja jednak w tym aspekcie również nie jestem święty). Pamiętam do dziś, że dwie osobistości szczególnie zapadły mi w pamięć.
Pierwszym był arcyksiążę Daurlok, który powszechnie uważany był za obłąkanego. Trudno było to zauważyć, nie znając go: był błyskotliwy, sprytny, niezwykle wygadany i… sympatyczny, jeśli mogę użyć takiego stwierdzenia. Była to bardzo specyficzna sympatia, ale chyba nie ma określenia dobrego na to, co reprezentował sobą ów arystokrata. Sam nie do końca rozumiałem, w czym rzecz, dopóki podczas jednej z pogawędek podczas wizyty w jego pokoju nie zapytałem o to, dlaczego pragnie być Imperatorem.

Na czas naszej wizyty w zamku w stolicy każdy otrzymał tak samo bogato urządzony pokój, w którym miał kwaterować przez tydzień, do czasu podjęcia decyzji. Uśmiechnąłem się lekko – przynajmniej w tym aspekcie zachowano równość i sprawiedliwość, nie bacząc na status majątkowy żadnego z Elektorów. Oczywiście była to sprawiedliwość raczej pozorna, gdyż pokoje były tak obrzydliwie bogate, pełne przepychu i poupychanych wszędzie pseudo-dzieł-niby-sztuki, nazywanych sztuką chyba tylko dlatego, że były z bogatych kruszców, że człowiekowi robiło sie wszystko jedno z dumy rozpierającej jego pierś. Zaspokajało to w pełni arogancję i doprowadzało do uniknięcia wywołanych zazdrością kłótni.

Właśnie piliśmy z Elektorem Daurlokiem wino, kiedy postanowiłem w końcu dowiedzieć się co nieco o jego obietnicach, których miał dopełnić w razie zostania Imperatorem. Przygotowany byłem na kolejny wykład o konieczności sprawiedliwego podziału na klasy niższe i wyższe, odwdzięczanie się klas niższych za opiekę arystokracji, takich tam. Zaskoczenie, jakie przeżyłem, było wręcz niezwykłe.
„Polityka? A tym zajmą się ministrowie. Ja tylko będę sprawdzał, czy za bardzo nie brudzą całości.” – powiedział śmiejąc się i przechylając kolejną lampkę wina. Jego dziwną cechą było to, że pił ten szlachetny, czerwony trunek jak bimber. Duszkiem. Nie rozkoszował się nim, nie interesował go aromat, nie zwracał uwagi na cudowny smak. Pił chyba tylko i wyłącznie z powodu grzeczności, będąc sam na sam pewnie go nie tykał.
„Opowiem ci coś, przyjacielu.” – nachylił się ku mu mnie. – „Mój ojciec i Imperator – Światłości, miej czuwanie nad jego duszą! – byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Często przyjeżdżałem ze swej prowincji – pardon, wówczas jeszcze mojego ojca – Światłości, miej czuwanie nad jego duszą! – tutaj, do stolicy. Jako malec bawiłem się ze służkami i dziećmi szlachty, biegałem po komnatach, sporo psociłem. Pewnego razu Imperator zostawił koronę na poduszeczce w sypialni. Bawiliśmy się w chowanego i tam właśnie postanowiłem się ukryć. To nakrycie głowy tak mi się spodobało, że od razu wziąłem je i zacząłem się nim bawić. Akurat wtedy wszedł Imperator. Miał niezły ubaw patrząc na malca, z o wiele za dużą koroną na głowie. Kiedy mi ją zabrał popłakałem się. Krzyczałem, że chcę ją z powrotem! Nie byłem do końca świadomy, czym takim jest właściwie ta czapeczka, ale po prostu podobała mi się. Imperator powiedział mi wtedy: „Mój chłopcze, tylko Imperator może nosić koronę. Jeśli chcesz ją nosić, musisz nim zostać”. Tak więc jestem tutaj – i chcę koronę! Nie chcę władzy, nie chcę tego wszystkiego. Chcę po prostu założyć tą piękną czapeczkę, chcę ją mieć na własność!”
Uśmiechał się, ale w jego oczach widziałem śmiertelną powagę.

Porozmawiawszy z kilkoma innymi Elektorami przekonałem się, że to, co z początku uznałem za głupi żart, było szczerą prawdą. On naprawdę chciał tylko i wyłącznie koronę, reszta go nie obchodziła.
O ile arcyksiążę Daurlok był w sumie tylko niewinnym szaleńcem, to druga osobistość, która najbardziej zapadła mi w pamięć, była już prawdziwym demonem.

Pamiętam doskonale, że już tylko trójka Elektorów nie była przeze mnie przebadana i przestudiowana. Byłem już zmęczony krążeniem tamtego dnia, chciałem jak najszybciej udać się na spoczynek. Mijałem właśnie dwóch generałów, którzy prowadzili ożywioną rozmowę. Ich rozmowa tak mnie uderzyła, że zatrzymałem się, nasłuchiwałem chwilę, a potem podszedłem do nich dowiedzieć się więcej. Rozmawiali o Elektorze Balzacu.
„To niesamowity wódz. Słyszeliście jego przemówienia? Ten jego głos! Tak głęboko drąży duszę… Mówi o tak wspaniałych rzeczach! Z oczu też mu dobrze patrzy, choć niektórzy boją się tego spojrzenia. Zdecydowane, konsekwentne, czujne. Świdruje jestestwo nie mniej, jak jego głos.” – powiedział jeden z generałów.
„Prawda, to niesamowity dyplomata.” – dodał drugi. – „Jednak najbardziej cenię go za jego niezwykłe sukcesy wojskowe. Rozbił armię Grunbuda dur-Gaala! Nie brał jeńców. Wszystkich psich synów ponabijał na pale!”
„Ale tak się nie robi! Nawet z zielonymi!” – zaprotestowałem.
„Pan jest artystą.” – uśmiechnął się pierwszy. – „Pan niewiele wie o wojnie.”
Przyznałem, że nie wiedziałem wiele. Jednak postanowiłem więcej się wypytać o tego jegomościa.
„Podczas rebelii w Candlep, kiedy zbuntowani chłopi ruszyli na zamek, to on właśnie opanował sytuację.” – opowiadał drugi. – „Chodzą plotki, że kazał wybić wszystkie dzieci, aby nie wyrosło drugie pokolenie buntowników. Urodzą się nowe – mówił – a ojcowie i matki, ocaleni oczywiście, opowiedzą, jaka to rebelia jest zła.”
Ciemność zakryła mi oczy. Nie rozumiałem, jak można być tak bestialskim. Nie odzywałem się jednak. Co ja niby wiedziałem o wojnie? Byłem artystą. Jednak moje artystyczne odczuwanie Prawdy i Piękna biło na alarm jak dzwon świątynny. Postanowiłem, że muszę porozmawiać z tym człowiekiem. Jeszcze dziś.

Bez zwłoki do niego ruszyłem. Przyjął mnie z zaskakującą uprzejmością – uściskał mnie, nalał mi wina i kazał usiąść. Kazał służbie zostawić nas samych, a sam usługiwał mi bez cienia arogancji. Miał bardzo miłą powierzchowność, nie wierzyłem, że ktoś taki może robić takie rzeczy… Jego głos był, jak słusznie mówili generałowie, hipnotyzujący i przejmujący, podobnie z jego spojrzeniem, od którego nie można było oderwać oczu. Zastanawiałem się, czy to nie jest jakiś mag albo zaklinacz, jednakże antymagiczny amulet, który otrzymałem od matki nie wyczuwał żadnych fal astralnych. On po prostu był… był… był k i m ś p o n a d…
Krótko przedstawiłem się i opowiedziałem o swoim braku przekonań politycznych, o tym, jak to wędruje niczym żeglarz od jednej wyspy na drugą nie wiedząc, na której postawić swój przyszły dom.
„Chce Jaśniepan wiedzieć, co proponuję Imperium, tak?” – zapytał o oczywistość.
„Tak jest. Dlaczego to właśnie P a n a powinienem wybrać.” – odpowiedziałem lekko drżącym głosem wypowiadając słowa „Pana” – sam nie wiedząc czemu.
„Bo oferuję ład. Porządek. Sprawiedliwość.”
„Słyszałem, że ma P a n dość… radykalne metody postępowania.”
Na te słowa uśmiechnął się lekko, nachylił się doi stołu i podparł podbródek o złączone dłonie.
„Więc już słyszałeś o mnie opowieści… Przepraszam, przechodzę na ty [a może nawet i na (ty)], ponieważ w takim razie mówimy jak mąż z mężem. Zapewniam, że moje metody są sprawiedliwe, a nie radykalne.”
„Ale P a n [nie byłem w stanie… nie byłem w stanie mówić mu na ty, a tym bardziej na (ty)] rozlał przecież… tyle krwi…”
„Jakiej krwi? Tej marnej posoki? Z tobą rozmawiam jak z równym, bo mamy krew. Oni są inni. Oni są od nas niżej. Natura sprawiła, że sprawujemy nad nimi władzę, że mamy moc, potęgę. Oni powinni nam służyć, bo są ludźmi niższej kategorii. Tak wygląda porządek rzeczy i nic na to nie mogę poradzić. Mogę jedynie z tym żyć.” – westchnął.
„Dajemy im tyle. Kultura, sztuka, państwo, potęga Imperium – to wszystko pochodzi od nas. Gdy ktoś najeżdża nasze ziemie, to my ich chronimy, przelewamy naszą szlachetną krew. Za nich! Czyż to nie wystarczające poświęcenie? To my ustalamy prawa! To my dajemy im prawa! Dlaczego prawa, które ustalamy mają nas dotyczyć? Oni powinni składać nam cześć. Oddawać hołd. Jesteśmy BOGAMI. Nie rozumiesz? Są stojący wyżej i niżej. Ci wyżej ustalają prawa, ale ich samych nie dotyczą. Rozpoznać ich można po sile ducha. Reszta jest zbyt słaba, by się wybić ponad prawa. Gniją za życia”
Oszołomiła mnie ta mowa. W tym człowieku nie było Światłości. Była tylko ogromna ciemność, zasłaniająca każdy aspekt jego człowieczeństwa. Uważał się za nadczłowieka, a jednak nie było w nim nic, co ludzkie. Pozostawało zatem tylko nad(…?). Spośród wszystkich politycznych bestii ta była najstraszniejsza. Czy to dlatego wszystkie inne pragnęły mu służyć? Dlatego wszyscy inni go faworyzowali? Wiedziałem z pewnych źródeł, że większość Elektorów pragnie na niego oddać swój głos. Z początku było mi to obojętne. Teraz – przerażało.
„Zasady są w nas. Zmieniają się wraz z nami.”

Nie zamierzałem dłużej słuchać jego wywodów. Wybiegłem oburzony z jego pokoju. Byłem arystokratą, byłem więc dla niego r ó w n y. W jednej chwili znienawidziłem swój status społeczny. Mówił to co wszyscy, ale w sposób pełen pogardy i sakralnego samouwielbienia. Nie było w nim żadnych hamulców moralnych.

Zaledwie kilka dni później odbyły się wybory. Nowym Imperatorem został Balzac. Nie głosowałem na niego.
Następne kilka dni później ciężko zachorował. Żadni medycy nie byli w stanie mu pomóc. Przewracał się z boku na bok majacząc w gorączce. Zebrali się wokół niego wszyscy pozostali Elektorowie – w tym ja – tak, ja również byłem tam i patrzyłem zdumiony na bestię.
Jego ostatnimi słowami były: „Wewnątrz…! Nie… Co za… co za ohyda… Nie… jestem…!”
Pożarła go mieszkająca w nim ciemność.

Dodaj komentarz