Fantastyczne opowieści #27 – ,,Jestem Łowcą, ty zaś Zwierzyną…” (2/2)

Jestem Łowcą, ty zaś Zwierzyną…
Autorstwa Saurona (Tajemnice Antagarichu)

500 lat później

Nosgoth… Niezwykła kraina, piękna i jednocześnie okrutna. Dla wielu istot każdy dzień był walką o przetrwanie. Walczyły ze sobą o panowaniem nad krainą dwie rasy: ludzie, oraz wampiry. Ci pierwsi, byli niegdyś oprócz Starożytnych i Hyldenów jedyną rozumną rasą w Nosgoth. Po klęsce Hyldenów w wielkiej wojnie i zbudowaniu Filarów, zaczęła powoli nadchodzić era ludzi. Starożytni nie byli w stanie się rozmnażać, więc dla podtrzymania swojej gasnącej linii, zaczęli przemieniać ludzi i Strażników Filarów w wampiry.

Przez pewien czas wszystko postępowało zgodnie z planem… Do czasu. Potężni Strażnicy Czasu i Śmierci, Moebius Rzeźbiarz Czasu i Mortanius Nekromanta, podżegli ludzkość do buntu przeciwko ciemiężcom. Obalono władzę Starożytnych i przejęto Filary. Niedługo potem utworzono Najświętszy Zakon Sarafan w celu eksterminacji i oczyszczania Nosgoth ze Starożytnych i wampirów. Przywódcą Zakonu został Strażnik Filaru Konfliktu, Malek Paladyn. Poprowadził on ludzi do wielu wspaniałych zwycięstw nad krwiopijcami. Koniec wydawał się bliski, gdy nastąpiły wydarzenia, które ten koniec odroczyły.

Sarafanie zostali zaatakowani przez potężne siły, które doprowadziły do śmierci najważniejszych dygnitarzy i przywódców Zakonu, wybicia niemal całego Kręgu Dziewięciu i klęski w bitwie Wielkiego Mistrza Maleka. Paladyn został przemieniony przez Mortaniusa w żywą zbroję, zaś Zakon po około stu latach od tej katastrofy został rozwiązany. Odtąd wampiry i ludzie żyli ze sobą w kruchym pokoju. Przywódca krwiopijców, Vorador, zdawał sobie sprawę, że jeśli dojdzie do kolejnej wojny z jakiegoś powodu, wampiry zostaną bezlitośnie zmiażdżone przez liczniejszą ludzką rasę. Jednak nie dał po sobie poznać strachu, ubrał się w maskę pewności i pychy, zakazał też mieszać się w ludzkie sprawy. Tak minęły kolejne stulecia.

Wszystko zmieniło się do czasów Williama Sprawiedliwego, nazwanego po latach Nemezisem. Młody król na początku dbał o swoich poddanych, wkrótce jednak zmienił się w tyrana, który rozpoczął podbój południa. Nikt nie był w stanie stawić mu oporu, Nemezis unicestwiał wszystkich swoich wrógów, nieważne czy to byli ludzie, czy wampiry. Opór mu mogło stawić wyłącznie Królestwo Willendorfu, które nie wiedziało jednak co robić. Wtedy narodził się szlachcic Kain…

W swoim trzydziestym roku życia, Kain został zamordowany przez nieznanych bandytów. Mortanius przywrócił go jako wampira, wtedy szlachcic zemścił się, zabijając swoich oprawców i ruszając na krucjatę przeciwko Kręgowi Dziewięciu przez namowy Ariel, zamordowanej Strażniczki Równowagi. Nosgoth pogrążało się w zepsuciu. Filary szczerniały jak cały świat. Wiązanie zanikało, nadchodziła godzina Hyldenów. Chaos ogarniał krainę.

Mroczny Eden

Gdyby ktoś był ptakiem, to mógłby zobaczyć z wysokości chmur pogrążające się w mroku Nosgoth. Można było jednak dostrzec z oddali ciemniejszy punkt. To był Mroczny Eden, zepsuta kraina, gdzie pozostała tylko jałowa, wulkaniczna ziemia, gorąca i umęczona. Przemierzało ją wiele obłąkanych stworów, wiele z nich było niegdyś ludźmi. Nie dało się jednak wejść do jądra zepsucia, potężnej czarnej wieży, gdyż teren wokół niej był otoczony niebieskim, migotającym magicznym kloszem. To była siedziba trzech Strażników: Natury- Bane’a Druida, Energii- DeJoule Energistki, oraz Stanu- Anacrothe’a Alchemika. To niezwykłe trio stworzyło tę zepsutą krainę, która miała wkrótce pochłonąć całą krainę. Kain postanowił przerwać to szaleństwo…

Przemierzając mroczne pustkowia i pokonując zmutowane istoty, Kain doszedł do wniosku, że nie chce spędzić wieczności jako wampir, do tego nie w takim miejscu. Pokona twórców tego zepsucia, by ocalić Nosgoth przed upadkiem. Pogrążony w rozmyślaniach wampir dotarł do niebieskiej bariery, która migotała i nie przepuszczała wszelkich nieskażonych istot. Kain przeszedł przez nią bez problemu.
– Przeszedłem przez ścianę bez szwanku. Wyglądało, że magia czyhała jedynie na istoty żywe i czyste. Lub, być może, stwierdziła, że byłem wystarczająco spaczony.

Wampir stanął przed ogromnymi, czarnymi wrotami. Kainowi nie pozostało nic innego, tylko otworzyć drzwi i wejść do wnętrza budynku. Okazało się, że wieża wewnątrz jest większa niż w rzeczywistości, co nieco zdziwiło Kaina.
– Zewnętrzny wygląd maskował jego wnętrze; ponieważ wewnątrz był większy niż na zewnątrz. Z mocami Kręgu do dyspozycji łatwo było zagiąć przestrzeń, by przystosować tę dziwną konstrukcję.
To była potężna iluzja magiczna, Kain już wiedział, że swoich przeciwników nie może lekceważyć, gdyż to mogłoby go kosztować życie. Tymczasem przemierzając kolejne korytarze Mrocznego Edenu, trafił do pokojów alchemicznych:
– Sanktuarium czarnoksiężnika, jego laboratorium. Wewnątrz znajdowały się wszelakie tajemne przedmioty: zakonserwowane ciała, poćwiartowane zwłoki, ludzkie i zwierzęce, oraz metalowe konstrukcje, które podźwigały łuki energii do góry. Wyczuwałem, że manipulowano tu więcej niż jedną mocą… Dziwne. Rzadko czarnoksiężnik raczył współpracować z innymi.

Wieża odsłaniała, swoje tajemnice przed Kainem. Wampir wyczuwał napięcie w powietrzu, czuł krew swoich przyszłych ofiar, wiedział że jest blisko, zbliżała się godzina zagłady dla Strażników. Najpierw jednak trzeba było ich zabić, kiedy Kain wkroczył do ostatniego pomieszczenia, trafił od razu na tych, których poszukiwał.

– Ach, nie jeden, a trójka — DeJoule — Energistka, Bane — Druid i Anarcrothe — Alchemik. Jak miło, że przyspieszyli me poszukiwania.- pomyślał Kain.

Przed wampirem stało trzech potężnych Strażników. Bane był młodym, przystojnym mężczyzną, o długich czarnych włosach, które chował pod hełmem zrobionym z głowy jelenia. Nosił na sobie ubranie w kolorach brązu i zieleni, wykonane ze skór zwierząt. Bane kontrolował moce natury, przywołać zwierzęta do pomocy i zmieniać ziemię w wodę. DeJoule była młodą kobietą o ciemnych blond włosach, noszącą niebieską togę Energii, która izolowała ją od magii, która mogła ją rozerwać na kawałki i zniszczyć ze szczętem. Anacrothe wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, ale lat prawdopodobnie dodawała mu spalona połowa twarzy, efekt jednego z licznych eksperymentów. Miał złote, kręcone włosy, oraz krótką brodę tego samego koloru. Prawdopodobnie znał kilka czarów opierających się na kwasach i niebezpiecznych zasadach.
– Utrapienie Kręgu przybyło!- wygłosił z emfazą Bane. Przyszedł twój czas, demonie.
– Nie lękaj się go, Bane- to szczeniak; jego dusza czeka, byśmy ją wzięli- odrzekła DeJoule
– Nie bądź śmieszna!- żachnął się Anacrothe.- Malek! Do pomocy!

Nagle Alchemik rozmył się i zniknął. Na jego miejscu pojawił się Malek Paladyn. Wyglądał tak samo, jak zapamiętał go Kain. Straszliwa, żywa zbroja o żółtych, gorejących punktach ziejących w hełmie. Ściskał w ręku swoją umagicznioną glewię.
– Zdrajca! Zostawił nas tutaj!- zapiała DeJoule Energistka.
– To nie ma znaczenia! Przed nami stoi potwór! Trzeba go oczyścić!- zawołał Bane Druid.

Malek Paladyn stał między dwoma Strażnikami, a Kainem. Miał zamiar go zabić raz na zawsze. Glewia lśniła złowrogo w ciemności, łaknęła krwi.
– Niech cię szlag, Alchemiku! Nie po to zaszedłem tak daleko, by pozwolić mej zwierzynie uciec! Jednak tym razem nie jestem sam Maleku, zobaczymy jak poradzisz sobie z nim!- krzyknął Kain.

Wampir podniósł do góry tajemniczy pierścień. Zalśnił. Nagle pojawił się Vorador. Malek dyszący nienawiścią do starego wampira podszedł bliżej.
– Zemsta! Zemsta za me wieczne cierpienie! – odezwał się Paladyn.

Z cienia wyszedł Vorador, straszny, ale jednocześnie dostojny i majestatyczny, prastary ojciec wampirzej rasy, która rządziła Nosgoth w ciemnościach. Był ubrany w swój dekadencki, królewski strój, a w ręku ściskał swój miecz, który niegdyś pokonał Paladyna.
– Szczeniaku! Jakbyś wiedział czym jest wieczność! Czołgaj się u stóp swego prawdziwego pana.
– Nigdy! Rozpłatam cię od krocza aż po szyję, a twe resztki rzucę na pożarcie twym konkubinom… – odrzekł Malek.

Tak jak przed laty, ponownie starli się ze sobą. Znowu zaciekła walka między dwoma adwersarzami. Tymczasem Bane z DeJoule uciekli do sąsiedniej komnaty. Kain ruszył za nimi.

Do bitwy doszło w dziwnym pomieszczeniu podzielonym na dwie części. Kain stał po stronie suchej, była tam ziemia. Niedaleko stąd znalazł Bane’a. Nieco dalej zaczynała się zatopiona część komnaty. Kain, jako wampir musiał unikać wody. Na wysepce pośrodku wodnej części stała DeJoule, wokół niej wirowały niebieskie kule czystej energii. Jej oczy zrobiły się świecące, zniknęły tęczówki i źrenice, czarodziejka zamierzała wyzwolić pełnię swych mocy na wampira.
– Dobrze! – krzyknął Kain.- Będę tańczył wasz taniec, ale gdy nadejdzie czas… Zatańczycie do wtóru memu mieczowi!
– Spróbuj, odmieńcu! – warknął Bane.

Wampir rzucił się do ataku, jego miecz błysnął. Druid zrobił zręczny unik i uniknął ciosu wampira. Kain kontynuował natarcie, jego miecz dwoił się i troił, gdy próbował trafić Strażnika. Bane wykazywał się niewiarygodną zręcznością, trzymał Kaina na dystans mimo braku broni. Jego silne kopnięcia odpychały wampira i nie pozwalały mu na skuteczny atak. Jednocześnie Druid rzucał zaklęcia i przemieniał ziemię w wodę. Nagle do walki włączyła się DeJoule.

Zaczęła formować duże niebieskie kule, wirujące i połyskujące w powietrzu. Rzucała nimi w wampira, ale spostrzegawczość i krótki czas reakcji Kaina, uniemożliwiały trafienie. Krwiopijca wiedział, że musi się śpieszyć, nie mógł przecież walczyć w wodzie. Narzucił Bane’owi szybsze tempo. Strażnik kopał nogami i uderzał pięściami, jednak brak porządnej broni srodze dawał mu się we znaki. Liczył na pomoc DeJoule i własną szybkość. Magiczka wiedziała co robić, wyrzuciła w stronę Kaina strumień gorącej, wibrującej energii, która paliła wszystko na swej drodze.
– Płoń, nędzny wampirze! Płoń! – DeJoule również udzielił się zapał bitewny.- Krzyczała, rzucała nowe czary, czuła się niepokonana. Jednak to ostatnie potężne zaklęcia na chwile zablokowało jej możliwości magiczne. Potrzebowała chwili odpoczynku i regeneracji. Kain to wykorzystał.

Nie mogąc przebić jej obrony, wampir spróbował pozbyć się raz na zawsze Bane’a. Ziemii było coraz mniej. Bane kontynuował swoją pracę.
– Jego magia jest słaba! Jest afrontem dla samej Natury… Trzeba go oczyścić!- zapał religijny opanował Druida. – Wyprowadził serię szybkich ciosów pięściami. Kilka z nich trafiło Kaina, ale wampir dostrzegł swoją okazję, gdy Bane zaczął zbyt wolno wycofywać prawą rękę, obolałą po uderzeniu w twardy punkt zbroi Kaina. Miecz opadł…

Bolesny, rozpaczliwy krzyk rozległ się w komnacie i rozszedł się po Wieży.

Druid zaczął uciekać, szybkimi ruchami próbując przemieniać więcej ziemii i przywołać żywe korzenie, które by powstrzymały wampira. Jednak Kain był szybszy. Dogonił Bane’a i zadał mocne cięcie w plecy. Druid upadł, brocząc krwią ze swoich ran. Przez chwilę drgał konwulsyjnie, po czym zamarł na zawsze. Dostrzegła to DeJoule.
– Zapłacisz nam za to, demoniczny pomiocie! – ryknęła Strażniczka.
– No to chodź i spróbuj szczęścia! – odrzekł Kain.

Czarodziejka zaczęła inwokować kule ognia, błyskawice i ogniste fale. Kain przeciwstawił się mocom Strażniczki własnymi zdolnościami wampira. Jego bariery okazały się wystarczające, choć miał problem z utrzymaniem osłon, które wyglądały krucho w porównaniu do potężnych mocy DeJoule. Kain w rewanżu wystrzelił serię magicznych pocisków, które jednak nie mogły przełamać twardych barier i kul krążących wokół Strażniczki. Kobieta uśmiechnęła się mściwie. Wampir spróbował kolejnych czarów. Rzucił czary rozkładu oraz liczne Flay’e. Bariery DeJoule zaczęły drgać, czarodziejka zastosowała własne zaklęcia, wkładając w nie maksimum swoich mocy. Osłony Kaina zaczęły migotać i wygasać. Wampir wiedział, że nie przeżyje bez ochrony w kontakcie z potężnymi zaklęciami DeJoule. Musiał znaleźć sposób.

Spróbował ostatniej sztuczki.

Kain złożył ręce, między palcami zamigotało tworzące się zaklęcie. Następnie wampir rozłożył dłonie, w wolnej przestrzeni zaczęła formować się wielka fioletowa kula z czarnymi plamami. DeJoule nie wiedziała, że Kain chciał zaatakować ją czarem implozji. Po chwili kula była gotowa. Wampir włożył kulę do prawej ręki, zaś z lewej wystrzelił kilka pocisków dla lekkiego uszkodzenia bariery. Zaraz potem ruszyła fioletowa kula. DeJoule zablokowała pociski i skontrowała, ale kontrzaklęcia i osłony okazały się za słabe dla potężnego czaru implozji. Strażniczka nie zdążyła zrobić nic więcej.

Implozja przełamała czary Energistki i uderzyła w kobietę. Czarodziejka zawyła strasznie, nieludzko. Czar zaczął podnosić temperaturę jej krwi i organów do ogromnych wartości. Kain usłyszał oprócz wycia usłyszał dudniący bulgot. Następnie brzuch kobiety wybuchł, przez otwartą dziurę wystrzeliły wnętrzności, które następnie owinęły kobietę, zwinęły ją, a następnie rozerwały.

Oprócz Płaszcza Izolacyjnego DeJoule pozostały krew i wnętrzności na wszystkich ścianach.

Ciekawe, jak poszło Voradorowi…- pomyślał beznamiętnie Kain.

C.D.N

Mroczny Eden stał się świadkiem jeszcze jednej walki. Pomieszczenie było rozgałęzione i pozwalało na dostęp do całej wieży przez liczne korytarze. Sala, pogrążona w półmroku, posiadała oświetlenie w postaci dziwnych czerwonych świateł, umieszczonych we wnętrzu lamp i powieszonych na ścianach. Odblask robił upiorne wrażenie, mogące zabić odwagę w nawet najmężniejszych sercach Bywały jednak rzadko spotykane wyjątki od tej reguły, na przykład żywa zbroja i prastary wampir, nikogo więcej oprócz nich nie było.

Rozpoczęła się bitwa Wielkiego Mistrza i Kowala Reavera.

Paladyn szybko zamachnął się glewią, by przepołowić Voradora od krocza do szyji, jak mu to wcześniej obiecał. Wampir wykonał unik i ostrze przecięło powietrze. Odpowiedział własnym cięciem, które Malek zablokował. Następnie zmienił się w mgłę, by dyskretnie zaatakować od tyłu. Rycerz nie dał się zwieść i ciął glewią. Vorador odskoczył i przywołał fioletowy pocisk, który odrzucił Maleka na przeciwległą ścianę. Wampir doskoczył i zaatakował zdezorientowanego Paladyna. Strażnik nie pozwolił na to, wystrzeliwując ze swojej broni potężną błękitną falę uderzeniową, tę samą, która niemal doprowadziła do zniszczenia Kaina w Bastionie. Vorador w postaci mgły uniósł się do góry i uniknął zagrożenia. Spojrzał wściekle na Maleka i przemienił się w potężnego, czarnego wilkołaka. Skoczył na Paladyna, obalając go na ziemię. Rozległ się dźwięk zbroi uderzonej o podłogę. Dzika szamotanina. Jęki i warknięcia.

Vorador zamierzał zagryźć na śmierć Strażnika. Siłowali się ze sobą, nie mogąc zdobyć przewagi. Jednak mroczny lord był górą. Malek zaczynał słabnąć, próbował sięgnąć po swoją broń, jednocześnie starając się, by wilk nie zdołał go ugryźć. Strażnik wiedział, że długo nie wytrzyma tej walki. Sama myśl o porażce dodała Paladynowi sił do walki. Zaświeciły runy wygrawerowane na pancerzu Maleka. Ostatnie rezerwy sił spłynęły do ciała rycerza. Mocnym kopnięciem odrzucił wilka. Zwierzę uderzyło i zabębniło o ścianę. Zanim się skoncentrowało z powrotem i powstało, Malek znów stanął pewnie na nogach. Uzbrojony i z przygotowanymi osłonami był gotów do dalszej walki.

Vorador ciągle pod postacią zwierzęcą okrążał rycerza. Szukał luki w obronie. Nagle głośno zawył. To nie był zwykły ryk. To było zaklęcie ogłuszające. Nie zadziałało na żywą zbroję, ale zaburzyło widzenie i zmysł równowagi. Korzystając z chwili słabości przeciwnika, wilkołak zaatakował ponownie. Niechcący przy tym odsłonił lewą pierś…

Malek wykorzystał okazję i szybko ciął glewią w odsłoniętą pierś wilkołaka. Ostrze gładko i  głęboko przeszło przez ciało. Trysnęła posoka. Vorador zmienił się z powrotem w wampira. Rozpoczął fechtunek z Paladynem, próbując przełamać jego gardę czystą siłą, wspomaganą odrobiną finezji. Malek czuł, że ma szansę na zwycięstwo i poszedł za ciosem. Rozpoczął niezwykłą serię ataków, które ranny wampir odpierał z trudnością. Ciągle jednak był wymagającym przeciwnikiem. Ostrza migotały w śmiertelnym tańcu. Tańcu, który mógł przeżyć tylko jeden uczestnik.

Przełom nastąpił, gdy Vorador zbyt wysoko podniósł rękę z mieczem, zamierzając się do potężnego zamachu. Malek wykonał zamaszyste poziome cięcie w brzuch, które dotarło do celu. Wampir ryknął, bardziej z wściekłości niż z bólu i spróbował odrzucić Maleka znowu fioletowym pociskiem. Nie zdążył… Malek błyskawicznie odrąbał mu lewą dłoń. Wampir zawył z bólu. Spróbował w akcie rozpaczy przeciąć rycerza na pół mieczem, ale Paladyn ponownie wywołał falę uderzeniową z glewii. Vorador padł ledwo żywy na ziemię. Nie zdążył zmienić się w nietoperze. Malek szybko doskoczył do leżącego. Ostrze opadło. Po podłodze potoczyła się głowa prastarego wampira. Paladyn z żarzącymi się oczami chwycił głowę za wielkie uszy.

– Nareszcie! Zemsta się dokonała! Demonie, smaż się w piekle, które sam wybrałeś!

Tymczasem wrócił do pomieszczenia Kain. W dłoniach trzymał symbole DeJoule i Bane’a. Na widok zwycięskiego Maleka, poczuł atak paniki i strachu. Tymczasem Malek wiedział, co musi zrobić… Oczy Strażnika zabłysły w ciemności, a ostrze uniosło się do góry…

Kain spojrzał na Paladyna z przerażeniem. Vorador powinien był pokonać tę przeklętą, chodzącą puszkę! To niemożliwe. Jeżeli Vorador nie zdołał go pokonać, to nikt mu nie da rady! Kain rozglądał się rozgorączkowany, szukając drogi ucieczki z pułapki.

– Jesteś wampirze. Spodziewałem się że wrócisz znowu, widząc moje martwe ciało. Muszę cię rozczarować. Nie można mnie tak łatwo zabić. Nie można nasyłać na mnie zabójcy Powinienem cię zabić. Jednak doprowadziłeś do mnie Voradora, tego okrutnika. Jestem ci za to wdzięczny, nigdy nie zdołałbym go odnaleźć. Zabiję cię miłosiernie szybko, demonie! Chociaż nie! – Malek sprawiał wrażenie myślącego, dręczonego wątpliwościami.- Daruję cię wolnością. Skorzystaj z niej zatem i umykaj. To będzie spłata mego długu. Odejdź!

Wampir nie zamierzał testować cierpliwości Maleka. Wybiegł z sali. Rycerz tymczasem wziął miecz i pierścień Voradora jako trofea do Bastionu.

Kain tymczasem biegł, uciekał długimi korytarzami Mrocznego Edenu. Zabrakło tutaj Strażników, więc to oznacza koniec badań i pojawiania się zmutowanych potworów. Wampir wyszedł na otwarty teren, zmienił się w stado nietoperzy i odleciał. Została tylko umęczona, piekielna ziemia i tryumfujący Paladyn…

Dodaj komentarz