Zgodnie z zapowiedziami samodzielne rozszerzenie Dying Light z 2015 roku trafiło na serwery w połowie września tego roku. Nastąpiło to w ramach tzw. wczesnego dostępu. Eksperyment polskiego studia Techland z gatunkiem battle royale, został oczywiście poprzedzony kampanią informacyjną, częściowo zresztą przedstawioną na łamach naszego serwisu. System rozgrywki i sama koncepcja Dying Light: Bad Blood wydawały się być dość interesujące.
Kiepski początek Dying Light – posucha na serwerach
Wygląda jednak na to, że coś poszło nie tak – pierwsze tygodnie od premiery tytułu minęły pod znakiem pustek na serwerach i topniejącego – niewielkiego zresztą – zainteresowania graczy. Bardziej szczegółowych analiz dokonał GitHyp. Wyniki, łagodnie rzecz mówiąc, nie zachwycają. Dość wspomnieć, że w pierwszym tygodniu rekord jednoczesnej liczby zawodników na serwerach Dying Light: Bad Blood ledwie przekroczył 450. Jednocześnie tendencja jest spadkowa.
Dla porównania, podstawowa wersja Dying Light, mimo upływu paru lat od premiery w dalszym ciągu stanowi jedną z najpopularniejszych gier na Steamie, absorbując tygodniowo ponad pół miliona użytkowników.
Próba odnalezienia przyczyny
Skąd taki blamaż? To ocenić będzie można dopiero po jakimś czasie, jednak pierwsze recenzje produktu były raczej słodko-gorzkie. Krytycy zwracają uwagę, że konieczne jest jeszcze jego dopracowanie. Jednocześnie zaś cena rozszerzenia – 59 złotych – może dla wielu potencjalnych graczy być zniechęcająca, skoro póki co jej oceny pozostają przeciętne.
Może model free-to-play okazałby się wyjściem z sytuacji? Nie jest to tak oczywiste, zwłaszcza że konkurencja w ramach gatunku battle royale – napędzana przez Fortnite czy PUBG – znacznie utrudnia przebicie się.
W ostateczności może dojść wręcz do skasowania produkcji, jednak pamiętajmy, że mówimy dopiero o wczesnym dostępie. Pełna wersja Dying Light: Bad Blood pojawi się dopiero w przyszłym roku. Techland ma więc jeszcze szanse na ratunek swojego dzieła, jednak maleją one wraz z upływającym czasem.