Opowieści Mrocznego Władcy: Podróżując w ciemności (1/2)

Opowieści Mrocznego Władcy

pióra Lorda Saurona (Tajemnice Antagarichu)

Epizod 2. Podróżując w ciemności, cz. 1

Raz jeszcze Sebastian powrócił w noc. Podróżował bez zwłoki, pokonując kolejne ulice, wspinając się na dachy budynków i skacząc z jednego na drugi. Powoli zmieniał się krajobraz. Piękne, bogato zdobione wille szlachty i patrycjuszy ozdobione malowidłami i freskami zaczęły ustępować miejsca bardziej zwyczajnym domostwom. Wampir dostrzegł co raz częściej zaznaczającą się obecność przeróżnej maszynerii, od dźwigów do wind.

Spojrzał w dół, na skromny o tej porze ruch uliczny. Skuleni ludzie chyłkiem przemykali się, unikając światła, skupieni na swych podejrzanych interesach. Gdzieś w oddali słychać było grupkę pijanych mężczyzn, którzy właśnie dostojnie wywlekli się z oberży. Chwilę stali przed drzwiami, mówiąc w kółko coś niezrozumiałego. Wtem z karczmy wyleciały dwie postacie, otrzymujące straszliwe razy metalową chochlą. Jej użytkownik, potężna, barczysta barmanka z wprawą weterana Legionów Lorda Sarafana pacyfikowała pijaków próbujących wrócić do środka. Nie pomogły krzyki, robienie smutnych psich oczy (których efekt psuły nalane twarze) ani nawet zasłanianie się dłońmi. Sromotnie pokonani, uciekli w sobie tylko znanym kierunku ruchem jednostajnie wstęgowym. Karczma nazywała się „Czerwony Kruk”.

Sebastian jednak jeszcze przed końcem tej batalii ruszył dalej, niezbyt zainteresowany jej rezultatem. Do jego nozdrzy zaczął docierać zapach morza, na twarzy poczuł morską bryzę. Kierował się na Nabrzeże. Zeskoczył z dachu ostatniego budynku między ustawione przez robotników kontenery dostawcze. Nabrzeże było bardzo ważnym punktem handlowym Meridian, za jego pomocą komunikowano się i prowadzono handel z rozmieszczonymi na morzu licznymi wyspami. Kupczono wszystkim: żywnością, bronią, techniką, rzemiosłem, nawet magicznymi stworami do badań i cyrków dla Nosgothian z kontynentu. Istniała także kontrabanda. Sarafanie zdołali po wielkim wysiłku i reformach systemu finansowego zdobyć pełną władzę nad wszystkim co miało tu miejsce. Ciągle jednak zdarzały się przypadki łamania prawa, żądza zysku była jednak większa od strachu przed surową karą.

Sebastian dotarł na sam brzeg, do głównej przystani. Kręciło się tam kilku Sarafan pilnujących robotników. Wyglądali, jakby na coś czekali. Na widok Sebastiana, zakonnicy wyprężyli się na baczność, zasalutowali w żołnierski sposób.
– Witajcie, mój panie. Czekamy na ładunek i zostaliśmy przysłani Tobie na pomoc. – odezwał się rycerz w ciężkiej pancernej zbroi Sarafan. Na głowie nosił charakterystyczny hełm z czerwonym pióropuszem. Wygląd uzupełniał szkarłatny płaszcz, symbol Sarafan i potężny miecz obosieczny z dodatkiem tarczy. W oczach rycerza błyskała inteligencja, jak również lojalność wobec sprawy.
– Nazywasz się… sir Martin Cohen , o ile dobrze pamiętam? – zapytał Sebastian. Zawsze lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, nieważne od rasy.
– Tak jest, mój panie. Lord Sarafan przysłał nas jako asystę do Twojej misji.
Sebastian uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Czyli wiecie, co tutaj robimy? Czekamy na dostawę, przejmujemy ją i sprowadzamy do Dzielnicy Przemysłowej. Jesteśmy tu dlatego, że to coś ważnego. Coś, co nie powinno wpaść w ręce wampirów. Widzę, że jest tutaj kilku glyphowych… – Sebastian rzucił okiem na resztę oddziału, dwóch szeregowych rycerzy glyphów, trzech wielkich rycerzy i sześciu zwykłych.
– Tak jest. Przygotowaliśmy się do tej misji i jesteśmy wprowadzeni w jej plany. Wiemy co do nas należy i wykonamy nasze zadanie co do joty. Dzięki naszym pancerzom, żaden wrogi wampir nie weźmie nas z zaskoczenia.
Sebastianowi zaczął podobać się ten rycerz. Miał wszystko, co powinien mieć prawdziwy oficer. Szacunek, dyscyplinę, inteligencję i zmysł praktyczny.
– Sprawcie się dobrze, a osobiście poręczę za was wszystkich. Promocja was nie ominie.

Morale oddziału wzrosło wyczuwalnie. Sebastian uśmiechnął się do siebie w myślach. Zawsze umiał motywować swych podwładnych. Czekając na Nabrzeżu, powrócił do szczegółów swej misji.

***

– Jak już powiedziałem, nadszedł czas, byś zapoznał się ze szczegółami kolejnej misji. – rzekł Lord Sarafan. – Potem wyruszysz natychmiast.
– Oczywiście, mój panie. – zgodził się Sebastian.

Przechadzali się po Twierdzy Sarafan. Właśnie znajdowali się w głównym hallu. To miejsce nigdy nie nudziło wampira. Oprócz przeróżnych dzieł sztuki i kultury – połączonych z surową żołnierską praktycznością, Sebastian mógł także zaspokajać swój niższy instynkt. Instynkt nasyconej zemsty. Znajdowało się tutaj wiele obrazów i arrasów przedstawiających Lorda Sarafan triumfującego nad swymi wrogami. Sebastiana jednak interesowało coś innego.

Pośrodku wielkiej ściany znajdował się ogromny obraz batalistyczny, opowiadający o ostatniej fazie bitwy pod Meridian. Wyraziste kolory, płynne przejście z tła do głównego planu. Wszystko było tutaj perfekcyjne, bez żadnej skazy. Tak jak doskonałe było zwycięstwo Sarafan. Widać było ginące w przerażeniu całymi batalionami wampiry. W pierwszym planie znajdowało się to, co najbardziej radowało Sebastiana. Oto Lord Sarafan straszliwym poziomym cięciem rozcina pierś swego wroga. Cesarza Wampirów, Kaina. W oczach pokonanego maluje się niewypowiedziany ból, niedowierzanie, strach i szał. Z krzykiem spada w płonącą czeluść. Soul Reaver, upuszczony, wbił się w ziemię. Sarafan Lord triumfalnie ogłasza swoje zwycięstwo. Jego pierś ozdabia tajemniczy pozłacany artefakt. Okrągły kształt, z wcięciem i wgłębieniem na błękitną sferę, połyskującą czystą potęgą. Od artefaktu odchodzą cztery wypustki, umożliwiające przypięcie do zbroi. Na bokach są wyryte napisy w języku znanym jedynie nielicznym. Kamień Nexus.

Lord Sarafan podjął ponownie podjął temat.
– Dzięki temu, że odzyskałeś plany Centrum Dzielnicy Przemysłowej, Cabal wciąż pozostanie nieuświadomione i zagubione. Dyskrecja jest chwilowo naszym największym sprzymierzeńcem. Te plany… – przywódca złamał pieczęć i podał Sebastianowi do obejrzenia. – Mają zaznaczony opis właśnie skonstruowanej Komnaty Kamienia Nexus. Ten artefakt umożliwił nam zdobycie władzy nad Nosgoth i pokonanie Kaina. Nie wolno nam dopuścić, by trafił w ręce Ruchu Oporu. Jednocześnie musimy mieć go pod ręką. Stąd nadszedł czas jego „przeprowadzki”. Będziesz w tym bardzo pomocny.
– Czekam na twe polecenia, mój panie. – rzekł wampir.
– Udasz się na Nabrzeże, do głównego portu. Tam będzie na ciebie czekał specjalnie dobrany oddział. Będą tam również glyphowi rycerze. Ich dowódcą jest bardzo obiecujący człowiek, sir Martin Cohen. Są doskonale przygotowani do walki z wampirami.
Sebastian miał jednak problem, którego nie mógł rozwiązać, zatem zapytał o to swego pana.
– Cóż jednak po ich zbrojach, gdy magia glyphów będzie wykrywać mnie? Będą się świecić jaśniej niż Stos Maleka.

Nazwa tego dość popularnego w Nosgoth powiedzenia: „Świecić się jaśniej niż Stos Maleka” wzięła się od Pierwszej Krucjaty Sarafańskiej. Kiedy Malek Paladyn rozkazał zebrać ciała wampirów nabite na pale w jedno miejsce i podpalić. Największy stos liczył sobie pięć tysięcy wampirów, a ciągnął się aż po horyzont. Płomienie były widoczne od Coorhagen po Willendorf.
Lord Sarafan uśmiechnął się nieco gorzko, wyobrażając sobie widok takiego Stosu. Jakże żałował, że był wówczas uwięziony przez Wiązanie Filarów! Mógł tylko sobie wyobrazić ten widok!
– Zapomniałeś, że dysponuję niewyobrażalną mocą? Kontroluję również magię glyphów. Spójrz…

Przywódca rozpostarł ręce, pomiędzy którymi zaczęła się formować gładka ciemnozielona kula wielkości ludzkiej głowy. Powoli zaczął zbliżać dłonie do kuli, uzupełniając ubytki, by miała doskonały kształt. Kumulując w sobie moc, przesłał ją wgłąb sfery. Kula rozbłysła energią magiczną. Lord Sarafan upuścił ręce i rzekł do Sebastiana:
– Przyjmij, to co dane. Wiedz jednak, że zaklęcie trwa tylko dwie noce. To nie jest trwały dar, jednak bez wątpienia wesprze cię w twej misji. Magia glyphów nie będzie wywierała na tobie wpływu.

Wampir przyklęknął i upuścił głowę, dziękując w milczeniu za bezcenny dar. Po chwili powstał.
– Przejmij ładunek i Kamień Nexus. Dostarcz do Dzielnicy Przemysłowej, zmiażdż każdego głupca, który śmiałby stanąć ci na drodze. Strzeż się Cabal. Oni wiedzą o dostawie tej nocy. Będą próbowali cię powstrzymać, mój sługo. Pragną przejąć ten ładunek. Nie pozwól im na to. Już poznałeś mą hojność i szacunek dla twej mocy. Nie zawiedź mnie. – przemówił Lord Sarafan.
– Zawieść cię, mój panie? Nie… Mam zupełnie inne plany dzisiejszej nocy. Nad ranem powrócę z Kamieniem Nexus. I z głowami twych przeciwników. – obiecał wampir.

***

Wspomnienia Sebastiana przerwał okrzyk żołnierza.
– Statek na horyzoncie!
Wampir na chwilę przymknął oczy. Wyczuł obecność innych Dzieci Nocy. Nadchodzą.

***

Zaatakowali szybko i bez wahania. A jednak niespodziewanie. Otrzymali wsparcie.

Wyłonili się z cienia i natychmiast uderzyli na rozproszonych Sarafan, którzy dopiero po okrzyku żołnierza zaczęli przyjmować pozycję bojową – wygiętego łuku, skierowanego w stronę lądu. Z dzikim okrzykiem, ludzcy najemnicy Cabal uderzyli na rycerzy.

Sebastian spodziewał się, że Ruch Oporu z pewnością zaangażuje poszukiwaczy skarbów i bandytów do przejęcia ładunku. Skusiwszy ich obietnicą zdobycia bogactwa i, być może, nieśmiertelnego życia. Buntownicze wampiry, których liczba stale malała, próbowały w ten sposób oszczędzić sobie własnych strat. W ten oto sposób Piraci Południowego Morza, Najemnicy Vasserbunde i Wilki z odległego Ziegsturl uderzyli na Sarafan.

Rycerze pozostawali w defensywie, przytłoczeni przewagą liczebną przeciwnika. Piraci o pomarszczonych i smaganych wiatrem twarzach, nosili lekkie skórzane pancerze, a w zwarciu posługiwali się zakrzywionymi szablami, buławami i sztyletami. Wilki uzbrojone były bardzo podobnie, jednak w ich oczach świeciła o wiele większa bezwzględność, nieograniczona przez Piracki Kodeks. Najbardziej niebezpieczni byli jednak Najemnicy z Vaaserbunde. Ich ekwipunek (kolczugi i tarcze) jak i wyszkolenie, stały na najwyższym poziomie. Wcześniej służyli w armii Willendorfu, jednak opuścili ją by poszukiwać lepszego życia. Przewodził im Daniel Fargus, były kapitan, żołnierz surowy i nieznoszący sprzeciwu.

Wampiry z Cabal, czaiły się w cieniu licząc na łatwy łup. Wyczuły jednak obecność obcego wampira. Postanowiły jednak poprzestać na czekaniu.

Sir Martin wyczuł szansę na łatwe pokonanie przeciwnika. Tymczasem jednak walczył aktywnie. Wszedł z jakimś piratem w ostrą wymianę ciosów. Choć morski wilk walczył zaciekle swoją szablą, nie był w stanie jednak dotrzymać kroku rycerzowi. Wyczerpany, opuścił nisko gardę. Martin gładkim cięciem rozciął jego gardło. Fontanna krwi rozbrysgła na ścierający się tłum. Dowódca spojrzał na bok. Ujrzał, jak wielki sarafański rycerz z ogromnym toporem, pionowym cięciem rozciął najemnika od głowy do krocza. Zdekapitowany wróg rozkleił się na dwie części i opadł z mlaśnięciem na ziemię. Olbrzym ruszył szukać kolejnej ofiary. Sir Martin zdążył już tymczasem znaleźć kogoś innego do zabicia. Jeden z Wilków tnąc powietrze dwoma sztyletami, skoczył na rycerza. Dowódca zdążył jednak zasłonić się tarczą i wyprowadzić kontrę. Bandyta zwinnie uniknął cięcia i ponowił próbę. Martin zablokował sztylety mieczem i uderzył przeciwnika tarczą w twarz. Bandzior zaskowytał, plunął krwią i odłamkami zębów. Ignorując ból, zaczął wymachiwać na oślep swym orężem by odwlec nieuniknione. Dowódca Sarafan w odpowiedzi odciął mu ręce i wypatroszył go.

Następnie rozejrzał się po polu bitwy. Zauważył, że gdyby środek sarafańskiego łuku wygiął się do tyłu, najemnicy zaczęliby przeć do przodu, mając Sarafan po flankach. Na własne życzenie zamknęliby się w kotle. Sir Martin już wiedział, co musiał zrobić.
– Ustawienie „Młot Zakonu”! Wycofać się!
Zakonnicy przerabiali to wielokrotnie, wiedzieli o co chodziło ich dowódcy. Przeciwnicy jednak nie. Sebastian domyślił się całego planu i postanowił czekać na swoją kolej. Tak jak przewidziano, przynęta została chwycona. Sarafanie, parci do morza, jednocześnie rozpraszali się na flanki. W końcu Martin uznał, że pora zamknąć obwód.
– Jest Kowadło, pora na Młot! – ryknął z całych sił.
Sebastian wyskoczył jak z pod ziemi, zapomniany przez wszystkich. Zdezorientowani napastnicy wiedzieli, że znaleźli się w potrzasku. Sebastian rozwarł swe pazury i z pełną prędkością uderzył w tłum. Obalając i miażdżąc kości swych przeciwników, wampir parł do samego środka. Drogę zagrodziło mu dwóch Najemników i Wilk. Nie patrząc na tego ostatniego, rozszarpał go szponami. Najemnicy odsunęli się przerażeni. Sebastian naparł na nich, wpadając w Berserk. Wojownicy nie stawili wielkiego oporu. Ich cięcia przecinały powietrze, wampir był dla nich po prostu zbyt szybki. Pojawił się za ich plecami. Pierwszego zabił skręcając mu kark. Drugi uniósł miecz, ale opuścić już nie zdążył. Sebastian widział odsłoniętą pierś. Jego szpony przebiły zbroję, wbiły w skórę, zmiażdżyły żebra i chwyciły serce. Potężnie szarpnął, wyrywając jakże życiowy organ z klatki piersiowej najemnika. Człowiek zawył, w jego oczach oprócz bólu, Sebastian zobaczył błaganie o zakończenie tego nędznego życia. Wampir spełnił jego prośbę.

Sarafanie już zdążyli w tym czasie wybić większość ludzkich zdrajców, samemu odnosząc niewielkie straty. Sir Martin dojrzał Daniela Fargusa, dowódcę Najemników Vasserbunde. Jego twarz, niezakryta hełmem, miała ponury wyraz determinacji. Włosy przyprószone siwizną, głębokie zmarszczki i płonące oczy trzymały Sarafan na odległość. Na widok rycerza, zrobił wściekły grymas.
– Jakże możecie sprzymierzać się z tym… Potworem. – ruchem głowy wskazał na znajdującego się w oddali Sebastiana, zajętego mordowaniem swych ofiar.
– A jakże wy możecie próbować przejąć coś, co do was nie należy? A wiecie, komu tak naprawdę służycie? – zapytał Martin.
– To nie miało dla nas znaczenia. – odparł weteran. – Liczył się tylko zysk. I możliwość zaszkodzenia wam.
– Służycie Wampirzemu Ruchowi Oporu, głupcy! Nie wiedzieliście o tym, oszukano was. Dlatego mówię: złóżcie broń, a oszczędzimy was. Walczcie dalej, a wyrżniemy was do nogi. Nikt nie będzie sprzeciwiał się Zakonowi Sarafan.
– Wy i ten wasz Zakon! Walczycie z wampirami, a niczym się od nich nie różnicie. – ryknął Daniel. – Wiecie, dlaczego was nienawidzę? Mieszkałem w Vasserbunde, a służyłem w armii Willendorfu. Miałem rodzinę, żonę, córkę i syna. Wy tymczasem, zaraz po ustaleniu waszego Porządku, zaczęliście szukać heretyków. Szpiegowaliście niewinnych, terroryzowaliście Nosgoth. Pod Vassebunde istniała pewna wieś… Nie miała nazwy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Podobno znaleźliście tam heretyków, służących wampirom. Tam żyła moja rodzina. Kiedy ja byłem w Willendorfie, wy postanowiliście najechać tę wioskę i wyrżnąć wszystkich do nogi. Wieści rozeszły się szybko. Zdezerterowałem, nie chciano mi dać przepustki i powróciłem do domu. Tam ujrzałem martwe zgliszcza… – weteran opuścił głowę, a kiedy podniósł ją znowu, w jego oczach migotały łzy. – Dyszę nienawiścią do was, zebrałem innych, mi podobnych. Uformowaliśmy oddział i do dzisiaj walczymy z wami. Mam czterdzieści pięć lat, walczę z wami lat osiemnaście.
Sir Martin pokręcił przecząco głową.
– Dlaczego jednak mierzysz wszystkich jedną miarką? Jesteś zaślepiony. Mogłeś się zwrócić do hierarchii zakonnej. Jesteśmy surowi, ale to też dotyczy nas samych. Samowola jest tępiona.
Weteran Najemników uśmiechnął się gorzko.
– A jak miała mi pomóc wasza pokręcona biurokracja? Zabiliby mnie na miejscu, gdybym powiedział skąd pochodzę. Uznali za niedobitka „krucjaty” jaką tam urządziliście. Nie, nie dla mnie ta droga.
– Czy to ma być twoje usprawiedliwienie dla rozbojów jakie dokonywałeś na kupcach i podróżnikach na traktach kupieckich? – zapytał ostro Martin. – Walka z Zakonem Sarafan ma być twoim usprawiedliwieniem? W takim razie jesteś po prostu żałosny.
Daniel powstał szybko, chwycił mocniej miecz. Łzy zniknęły, zamigotały wściekłe iskry. Jego nienawiść powróciła.
– Walcz ze mną. Jeden na jednego, bez żadnych sztuczek. Udowodnijmy sobie kto ma rację w pojedynku. – wysyczał.
– Jestem gotów bronić ideałów i honoru Zakonu Sarafan. – powiedział dumnie Sir Martin.
– To potrwa za długo! – krzyknął nagle obcy głos. Zbroje Sarafan zaświeciły żółto.

Daniel Fargus odwrócił się i zobaczył przed sobą wampira, ubranego w jaskrawe czerwienie, o długich białych włosach.
– To ty! – zawołał weteran. – To ty namówiłeś mnie do tego!
– To prawda. – wyszczerzył się wampir. – Jednak nie wypełniłeś swego zadania. Teraz my zrobimy to, czego ty nie mogłeś, stary głupcze.
Były żołnierz nie był w stanie nawet zareagować gdy miecz wampira przebił jego serce. Krew szybko wypełniła jego płuca i usta.
– Jednak… Miałeś rację… Rycerzu Sarafan…
Z tymi słowami, umarł.

Wampir jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Przestąpił nad martwym ciałem i podszedł bliżej. Zza jego pleców zaczęły wysuwać się z cienia kolejne Dzieci Nocy, ubrane w kolorowy, wręcz hedonistyczny sposób. Mimo pewnego drapieżnego piękna, zionęło od nich ulotnym zapachem śmierci i rozkładu, czego bynajmniej nie kryli, by wzbudzać większy postrach.
– Nie doceniliśmy was, Sarafanie. Ciebie też, Sebastianie. Nie mogę uwierzyć, że nareszcie mamy szansę na zniszczenie twej osoby. Długo czekałem na tę chwilę. Pamiętasz mnie, prawda? Jam jest Azariel, niegdyś twój podkomendny i legionista Kaina. Dopóki nas nie zdradziłeś, nie skazałeś nas na klęskę pod Meridian.
Sebastian uśmiechnął się zimno. Nigdy specjalnie nie przepadał za Azarielem.
– Zawsze miałeś się za potężnego. Silniejszego ode mnie. Ciągle wspominałeś Kainowi, że to ty powinienieś był być jednym z dowódców, a nie ja. – przypomniał.
– Teraz wszyscy wiemy dlaczego. – warknął wampir. – Ja byłem wobec niego lojalny, tak jak jestem wobec sprawy Cabal.
– Zła odpowiedź, mój przyjacielu. Prawda jest zupełnie inna. Zazdrościłeś mi potęgi i pozycji, którą sobie ciężko wypracowałem. Miałem jednak od ciebie zawsze trudniej. Myślałeś, że to tak łatwo być dowódcą odpowiedzialnym za innych?
– Na pewno byłbym lepszym od ciebie, Sebastianie. Na koniec i tak wszystkich porzuciłeś. – powiedział Azariel. – Jestem przekonany, że Kain kiedyś powróci. Wówczas nadejdzie czas rozliczenia. Zdrajcy zostaną zniszczeni.
Sebastian zachichotał, jakby jego były podkomendny opowiedział wyborny żart.
– Choć nie lubiłem twej nędznej osoby, potrafiłeś mnie rozśmieszyć. Wierzysz, że Kain powróci? Wierzysz, że nagrodzi lojalnych wobec niego? Wszyscy byli dla niego narzędziami, odrzucał je gdy były mu niepotrzebne. Oszczędzę ci tego rozczarowania i zabiję cię teraz. – obiecał.
– Nie dasz mi rady, Sebastianie. Kiedy obrastałeś w krew i tłuszczyk u Lorda Sarafan, ja hartowałem swe ciało i duch w najgorszych warunkach jakie tylko mógłby spotkać wampir. Moja potęga przwyższa twoją. – odparł złośliwie Azariel.

Sir Martin w międzyczasie zebrał swój oddział i uformował w zwarte kilkuosobowe grupki. Wiedział, że jeden człowiek to zbyt mało dla wampira. Klucz do zwycięstwa krył się w myśleniu strategicznym. Oraz pomocy Sebastiana.

Dodaj komentarz