Polski Crash Bandicoot? Raczej nie… Recenzja gry Lew Leon

W latach 90. polski rynek gier wideo podobnie jak wiele innych gałęzi gospodarki dopiero się kształtował. Był to czas, w którym produkcje z założenia poważne i komercyjne bardzo często w porównaniu z zachodnimi odpowiednikami sprawiały wrażenie gier wręcz amatorskich. Jeden z tego typu tytułów mam zamiar dzisiaj nieco opisać.

Dzisiejsza recenzja będzie trochę nietypowa, ponieważ zamiast screenów zamieściłem w niej gameplaye z kanału Zax37. Użytkownik ten chyba jako jedyny dotąd na polskim YT zainteresował się tytułem tak obszernie. Mam nadzieję, że ten mały eksperyment z filmikami przypadnie Wam do gustu. Zaczynajmy!

Duże oczekiwania i szybkie sprowadzenie na ziemię

Lew Leon stanowił pierwszą produkcję studia Leryx Longsoft (później znanego jako Longsoft Multimedia). Ta charakterystyczna polska platformówka wydana w 1998 roku po dwóch latach prac ekipy Jarosława Modrzejewskiego stworzona została z myślą o dzieciach. Sami twórcy określali ją mianem ,,prostej gry zręcznościowo-logicznej”. Gra sprzedała się stosunkowo dobrze i zebrała nie najgorsze oceny (88% w miesięczniku Gambler!) głównie ze względu na brak skali porównawczej i wspomniany wcześniej raczkujący charakter komputerowej zabawy w Polsce. Jak w rzeczywistości to wyszło?

Najłagodniej stwierdzając, Lew Leon jest daleki od ideału. I pewnie nie bolało by mnie to tak bardzo, gdyby nie fakt, że w grze i całym koncepcie rzeczywiście widać potencjał. Samo bajkowe uniwersum pełne różnorodnych zwierząt, roślin i stref klimatycznych z tytułowym Leonem na czele było bardzo ciekawie pomyślane i gdyby tylko wykonano grę lepiej, moglibyśmy się cieszyć dzisiaj z rodzimej, rozpoznawalnej maskotki porównywalnej z opisywanym niedawno Crociem czy nawet Crashem Bandicootem. Niestety, ewidentnie twórcom czegoś zabrakło. Czasu? Budżetu? Narzędzi? Doświadczenia? Zapewne wszystkiego po trochu.

Lew Leon jako historia spisku koronnego

Przejdźmy jednak do rzeczy. Fabuła platformówki skupia się wokół intrygi części zwierząt tworzących swego rodzaju podziemie opozycyjne względem króla Leona, władającego niepodzielnie wyspami Lwiego Archipelagu. Z pomocą małpy spiskowcy wykradli symbol jego władzy – koronę – której kawałki rozdzielili między siebie. Okradziony władca ma za zadanie odzyskać wszystkie elementy swojego insygnium i w tym celu w kolejnych planszach przemierza archipelag, stawiając czoła licznym zagrożeniom i pułapkom zastawionym na niego przez wrogów, ich popleczników oraz matkę naturę. Samo wprowadzenie do gry zostało bardzo ładnie przedstawione, a historyjka opowiedziana przez właściwie dobranego lektora.

Różnorodność flory i fauny

Zaczynamy na wyspie wypełnionej dżunglą (misje Pierwsze Kroki i Żar Tropików), która stanowi najlepiej zaprojektowaną krainę w grze. Następnie przywdziewamy strój płetwonurka i zanurzamy się w wodnym świecie (Podwodna Wyprawa i Pirackie Skarby), by dotrzeć do krainy przykrytej śniegiem (Kraina Pingwinów). Stamtąd ponownie drogą morską (Sięgając Dna) podążamy ku krajowi piramid (Starożytne Tajemnice i Egipskie Ciemności), by kolejno spędzić Dwa Tygodnie w Balonie i dolecieć do Magicznego Zamku. Nasze Ostatnie Starcie odbywa się na wyspie klimatycznie zbliżonej to pierwszej, która jednak pod względem rozgrywki została zupełnie inaczej od niej zaprojektowana (więcej mini-zagadek niż czystej zręcznościówki).

Dobre początki, choć nieidalne

Jak więc widać, różnorodność świata przedstawionego jest całkiem spora. Zgodnie z zapowiedziami zawartymi w instrukcji przed Leonem postawiono do pokonania wiele przeszkód o charakterze zręcznościowo-logicznym. I trzeba podkreślić, że pierwsze poziomy rozgrywki są naprawdę bardzo ładne, zachęcające i ustrzeżono się w nich od szczególnie poważnych błędów. Zwierzęta nas otaczające zostały wykonane sympatycznie, a walka z nimi pozbawiona jest jakichkolwiek elementów przemocy niewłaściwych dla najmłodszych odbiorców. Jedynym większym mankamentem na tym etapie zabawy jest toporność poszczególnych akcji, przejawiająca się w konieczności absurdalnie często precyzyjnego trafienia w odpowiedni pixel na mapie przy np. ataku nożem czy podważaniu głazu kijem.

Narastająca frustracja…

Niestety, im dalej w las, tym więcej (spróchniałych w tym wypadku) drzew. Z każdym kolejnym poziomem uwidacznia się coraz niższa jakość wykonania produkcji pod każdym względem: grafiki (pod koniec niektóre tekstury wyglądają jak wykonane na kolanie w Paincie bez choćby próby obróbki), mechaniki (próby implementowania Leonowi multum różnych umiejętności spowodowały, że niektóre z nich stają się mocno nieintuicyjne i czasem trudno zgadnąć, co właściwie trzeba robić), plansz (niedokładnie wykonane platformy, multum glitchy, niedokładne bądź hiperdokładne hitboxy).

Kapitulacja programistyczna

W pewnych momentach produkcja staje się prawie niegrywalna i trzeba by było chyba nauczyć się na pamięć takich poszczególnych błędów, by przejść ją bez pomocy kodów. A chyba nie o to chodzi w grze zręcznościowej z elementami logiki, przeznaczonej dla dzieci, którą twórcy określają mianem ,,łatwej”. Również kolejni bossowie (każdy z nich, ma się rozumieć, posiada jeden z kawałków królewskiej korony) wydają się być w coraz gorszym stopniu zaprojektowani – tak bowiem jak początkowo starano się o różnorodność ich ataków i umiejętności oraz sposobów pokonania, tak też później większość z nich trzeba po prostu naparzać wszystkim, co mamy pod ręką, aż do ich oszołomienia. Szkoda, bo zapowiadało się różnorodnie.

Czym wkurza Lew Leon?

Osobiście wymienię tylko tytułem przykładu kilka irytujących momentów w grze. Pierwsze cztery plansze zasadniczo były dobrze zrobione, z pewnymi co prawda zastrzeżeniami, ale dało się grać. Absurdy zaczęły się w Lonie, w której aby dostać się na stok narciarski, należy zdobyć buty położone u stóp zimnego wodospadu, do którego dostanie się jest strasznie karkołomne; następnie musimy się ustawić w odpowiednim co do pixela miejscu i użyć butów, aby… przeteleportować się na stok i pojawić na nim już w pełni wyposażeni. Podczas samej jazdy na nartach jest ponadto miejsce pod koniec rundy, którego dotknięcie bez jakiegokolwiek uzasadnienia powoduje naszą porażkę. Logiczne, prawda?

Później dla kontrastu całkiem fajnie przygotowane rundy podwodne, ale etapy pustynne to już tragedia. Pomijam ponownie skrajnie nieintuicyjne niektóre zadania do wykonania. W pewnym momencie natrafiamy na fragment zręcznościowy polegający na skakaniu po wysuwających się platformach. Ponieważ w grze mamy całkowicie skopane wykrywanie wysokości, będziemy przy tym fragmencie – który dodatkowo jest niedopracowany – ginąć i ginąć. Tutaj musiałem po prostu użyć kodów.

Najgorszy fragment rozgrywki

W Egipskich Ciemnościach zaś z powodu glitcha pominąłem prawie cały poziom, omijając ściany, przeszkody, łamiąc zasady grawitacji i meldując się od razu u wyjścia. Któż by pomyślał, że kucnięcie Leonem okaże się tak brzemienne w skutkach. Dalej mamy tę nieszczęsną podróż balonem… etap tak żałośnie wykonany pod każdym względem, że aż wstyd, że się pojawił w grze w takim stanie. W Magicznym Zamku ponownie w wyniku glitcha (którego nawet za bardzo nie mogłem kontrolować) pominąłem większość etapu i spadłem (tym razem bez jakiegokolwiek uszczerbku) prosto pod nogi bossa, którego bez problemu pokonałem.

Pomysłowe zakończenie

Ostatnia wyspa niesie z kolei bardzo fajny koncept, w którym dwa etapy są ze sobą logicznie skorelowane, a polegają głównie na wykonaniu pomniejszych zadań. Szkoda, że nie wykonano tego trochę lepiej, ale w porównaniu do reszty – nie ma katastrofy. Również boss-małpa okazał się nie najgorszy. Warto dodać, że kolejne mapy nie są względem siebie odpowiednio dopasowane, w efekcie czego w zależności od planszy kierujemy Leonem o różnym kolorze grzywy, różnej wysokości i różnym wyglądzie pyska, nie wspominając już o innych rażących zmiennych elementach.

Do pozytywów tytułu zaliczyć należy niewątpliwie zabawne i dla odmiany dobrze wykonane wstawki animowane, a także świetną oprawę muzyczną autorstwa Adama Skorupy, muzyka znanego szerszej publiczności chociażby z soundtracków Wiedźmina.

Zawiedzione nadzieje na fajny tytuł

Ogólnie jednak niestety trzeba stwierdzić, że Lew Leon to gra o całkowicie zmarnowanym potencjale. Mogłaby być hitem, szczególnie dla dzieci, okazała się niegrywalną wersją alfa przekazaną do sprzedaży jako gotowy produkt. Żałuję tego podwójnie, ponieważ moim zdaniem tytuł był jak najbardziej możliwy do zrobienia porządnie, o czym świadczą dobre momenty, na które było stać twórców w paru miejscach i planszach. Dlatego też Lwa Leona oceniam nieco surowiej, niż zwykle to robię – porażkę gry młodości odczuwam osobiście.

+ przyjemna i prosta fabuła, dostosowana do najmłodszych,
+ świat pełen różnorodnej fauny i flory,
+ pierwsze etapy w miarę dopracowane,
+ świetna muzyka, intro i animowane wstawki obecne w grze.
– kolejne poziomy coraz gorzej wykonane pod względem grafiki, mechaniki i plansz,
– niegrywalność niektórych fragmentów i masa bugów,
– brak korelacji między poziomami,
– absurdalność części momentów i zadań w grze (a miało być zręcznościowo-logicznie!),
– gra za trudna dla dzieci,
– zmarnowanie szansy na wykreowanie ciekawej marki.

[poll id=”14″]

Dodaj komentarz